ŚWIADECTWO O SŁOWIE BOŻYM

ŚWIADECTWO O SŁOWIE BOŻYM

Wprawdzie nasza religia nie jest religią księgi, ale jednak trudno przecenić wagę Bożego Słowa w życiu chrześcijanina. Stąd nie dziwi pragnienie zgłębiania go, uczenia się różnych sposobów czytania, pragnienie czytania Słowa w językach oryginalnych, które towarzyszyło wielu miłośnikom Boga i świętym na przestrzeni wieków. Także dziś wypełnia ono serca wszystkich wierzących. Ja chciałabym podzielić się moim doświadczeniem wędrowania w rytmie Słowa, ufając że być może okaże się ono dla kogoś pomocne na drodze wiary. Będzie to doświadczenie ubogie, „bose” – jak na karmelitankę bosą przystało.

 

 

Moja przygoda z Biblią zaczęła się w szkole średniej, ale miała swoje „preludium” kilka lat wcześniej. Jedna z koleżanek podzieliła się kiedyś ze mną, że przeczytała „wspaniałą”, jak ją określiła, książkę. Zainteresowana poprosiłam o pożyczenie. Niestety okazało się, że czytała horror. Byłam wtedy na tyle niemądra, że wzięłam go do domu i przeczytałam w całości. Zaowocowało to nie tylko strachem, ale również poczuciem ogromnego cierpienia i rozpaczy. Przerażona poprosiłam wówczas o pomoc anioła stróża i on – jak wierzę – zaingerował tak, że mogłam spokojnie zasnąć i zostać uwolniona od wszystkich, trudnych przeżyć. Dzięki temu doświadczeniu zrozumiałam, że wprawdzie każda książka pisana jest przez człowieka, ale są ludzie, którzy pozwalają większym od siebie siłom działać poprzez siebie i nie jest to bez wpływu na tych, którzy ich dzieła później czytają. Uświadomiłam sobie, że kiedy biorę do ręki jakiś tekst, daję do siebie przystęp bądź myśli ludzkiej, bądź złośliwości złego ducha, bądź… dobroci i miłości Ducha Bożego.

 

 

Do przeczytania Biblii zachęciła mnie moja katechetka. Kiedyś pożaliła się nam na lekcji, że my, katolicy bardzo rzadko otwieramy księgi Pisma Świętego, podczas, gdy inne odłamy chrześcijaństwa, czy nawet wyznawcy innych religii, mają zdecydowanie więcej miłości i uważności na Słowo Boga. Powiedziała nam, że bez wahania potrafimy czytać grube tomy dlatego, że zostały one uznane za dziedzictwo kultury, a do Biblii nie zaglądamy nieraz przez całe życie.

 

 

Postanowiłam wtedy, że ze mną tak nie będzie. Poprosiłam rodziców o własny egzemplarz Słowa i… odstawiłam je na półkę. Chciałam je przeczytać bez narzucania sobie systematyczności. Zrobiłam tylko jedno założenie – że przeczytam je od początku do końca niczego nie pomijając.

 

 

Po około roku Słowo zawołało. Przypomniało mi się, że je mam i że obiecałam sobie je przeczytać. I przypomniało mi się również, że biorę do ręki Księgę pisaną pod natchnieniem Ducha Świętego, a otwierając ją daję do siebie przystęp właśnie temu Duchowi. Zrodziła się więc w moim sercu modlitwa, pragnienie, aby to Duch Święty czytał mnie przez Biblię. Aby działał tak jak chce, z całą swobodą. I wyruszyłam w drogę Słowa.

 

Czytanie szło opornie. Były fragmenty, przy których zasypiałam, inne mnie denerwowały. Były takie, które śmieszyły i takie, które wydawały się dziwne i nielogiczne. Nie byłam też w stanie czytać zbyt długo na raz. W pewnym czasie czytałam Słowo po kilka razy dziennie. Ale zdarzył się i rok, w którym ani razu nie otworzyłam Biblii. Stąd pierwszy raz w całości przeczytałam ją po około siedmiu latach. Ciągle z tą samą modlitwą, aby to Bóg czytał mnie.

 

Kiedy doszłam do końca, moje serce zapragnęło powtórzyć to doświadczenie – Słowo wołało dalej.

 

Czytając zauważyłam, że doskonale pamiętam swoje reakcje na poszczególne fragmenty. Ale zauważyłam również, że reaguję już na nie inaczej. O wiele szybciej też dotarłam do końca. Dopiero jednak czytając za trzecim razem uświadomiłam sobie, jaką drogą byłam prowadzona. Były fragmenty, które nagle zrozumiałam. Mogłam naocznie niejako przekonać się, że pierwsze reakcje związane były z tym, jak bardzo moje serce i jego myśli odbiegały od Bożego spojrzenia na rzeczywistość. Stąd brało się znużenie, zasypianie, zdenerwowanie, ocenianie jakichś części jako niepotrzebnych czy wręcz nielogicznych. Zrozumiałam również, dlaczego trudno jest tak po prostu przeczytać Biblię. Czytanie jej to spotkanie, a nie lektura. To spotkanie z Kimś, kto jest jednak zupełnie inny niż my sami. Z Kimś, kto myśli inaczej, ma inne priorytety, mówi innym językiem, i naprawdę w całości przekracza nas w sposób niewyobrażalny. I choć jest On równocześnie maksymalnie uniżony i otwarty na bycie z nami, to jednak my potrzebujemy czasu i cierpliwości, aby nawiązanie choćby nici porozumienia było możliwe.

 

Chciałabym podzielić się moim świadectwem zwłaszcza z tymi, którzy może nie mają umiejętności szukania znaczeń słów, nie potrafią badać języków oryginalnych… Z tymi, którzy może czują się znużeni zaglądaniem do Bożego Słowa, bądź znudzeni, czy zniechęceni… Warto wytrwać! Jeśli z jakichś przyczyn ciągle na nowo podejmuje się wysiłek otwierania Biblii, może być to bardziej działanie Pana Boga niż nasze własne, bo to On pierwszy nas umiłował i to On przede wszystkim chce spotykać się z nami w Swoim Słowie. Wystarczy po prostu czytać i dać się Mu poprowadzić!

 

Tekst powstał dla franciszkańskiego kwartalnika „Wypłyń na głębię”

EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

Człowiek nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego (Gaudium et spes, 24). Ale jeśli nawet udział poszczególnej osoby we wspólnocie, nie zasługuje na to, żeby powiedzieć o niej „umie żyć dla drugich” – nawet wówczas jest prawdą, że ta osoba jest w tej wspólnocie i dla tej wspólnoty ważna ze względu na to, że jest – i kim jest. Chociaż wówczas ujawnia się to przede wszystkim poprzez cierpienie (por. A. Froissard, Rozmowy z Janem Pawłem II).

Kiedy stajemy wobec osoby trudnej, inaczej myślącej zdajemy egzamin duchowej dojrzałości. Nie jest to egzamin łatwy. Różnica zdań, inny sposób myślenia, może czasem i upór drugiej strony wyprowadza nas z równowagi. Doświadczamy pokusy wycofania się i zamknięcia na dialog, bądź zaatakowania. Jednak unikanie dialogu, niepodejmowanie wysiłku w dialogu zubaża nas – rozwijamy się słabo, tracimy smak życia. We wszystkich bowiem trudnych sytuacjach, w których doświadczamy różnicy zdań, czyli jakiejś „próby” dialogu – chodzi nie tylko o zdanie egzaminu z wiedzy, inteligencji, spostrzegawczości – chodzi równocześnie o egzamin z miłości do człowieka.

Różnica zdań, odmienność przekonań nigdy nie zwalnia nas z egzaminu z miłości do człowieka. Kiedy napotykamy różnicę zdań, inny sposób myślenia powinno nas to mobilizować do lepszego przedstawienia swojego zdania, do pogłębienia wiedzy, aby w sposób prostszy i bardziej zrozumiały dla odbiorcy wyrazić siebie. Jeśli uda się nam w taki sposób popatrzyć na trudny dialog odkrywamy, że on rzeczywiście służy pogłębieniu, mobilizuje, ugruntowuje w nas dojrzałość przekonań i motywacji, i dla nas samych jest darem. Jeżeli natomiast wchodzimy w postawę zamknięcia lub agresji niestety pozbawiamy się tego dobra. Stąd może się w nas rodzić przygnębienie, zniechęcenie, utrata smaku życia. W godności osoby jest głęboko zakorzenione pragnienie zdawania – a nie oblewania – egzaminu z miłości do człowieka, bo to MIŁOŚĆ OŻYWIA OSOBĘ! W dialogu możemy nie zdać egzaminu z wiedzy, inteligencji, sprytu, ale zdać egzamin z miłości – i to napełnia pocieszeniem. Możemy też zdać egzamin z wiedzy, inteligencji, sprytu, ale nie zdać egzaminu z miłości – i to daje do myślenia.

Powodowani pragnieniem dialogu, ożywionego jedynie umiłowaniem prawdy (…) nie wykluczamy z niego nikogo, ani tych, którzy rozwijając wspaniałe przymioty umysłu ludzkiego, nie uznają jeszcze jego Twórcy, ani tych, którzy przeciwstawiają się Kościołowi i prześladują go w różny sposób. Ponieważ Bóg Ojciec jest początkiem i celem wszystkich ludzi, wszyscy jesteśmy powołani, aby być braćmi. I dlatego na podstawie tego samego powołania ludzkiego i Bożego możemy i powinniśmy bez gwałtu, bez podstępu, w prawdziwym pokoju współpracować ze sobą nad budową świata (Gaudium et spes, 92; podkrl. własne).