Wyrzeczenie czy niszczenie

Wyrzeczenie czy niszczenie

„Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”

Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20) – to bardzo osobiste wyznanie św. Pawła zna każdy. I z pewnością odegrało ono i odgrywa nadal ogromną rolę w historii duchowości chrześcijańskiej. Z jednej strony – określa obiektywny cel życia każdego ochrzczonego. Z drugiej zaś – streszcza także w sobie esencję wszelkich dążeń osoby wiodącej głębokie życie duchowe, której jedynym pragnieniem jest zjednoczenie z Chrystusem lub – według terminologii św. Teresy z Avili – duchowe małżeństwo z Nim. Według naszej karmelitańskiej mistyczki stanowi ono szczyt rozwoju duchowego, który jest dostępny dla wszystkich chrześcijan już podczas życia na ziemi.

Zanim jednak nasza Święta doznała tej niewyobrażalnej łaski i pozwoliła w stopniu maksymalnym wejść Chrystusowi w swoje życie, przez wiele lat zmagała się ze swą słabością. Otwierała się na rozmaite, oczyszczające działania Pana, ale także pełne radości i szczęścia spotkania z Miłością. Odchodziła od Niego i pozwalała się Mu odnajdywać i zdobywać. Przeszła długą i trudną drogę do pełni życia w Bogu. A On poprosił Teresę, aby swoim doświadczeniem duchowym dzieliła się z innymi. Czyniła to poprzez bezpośrednie kontakty z osobami jej współczesnymi, przede wszystkim swoimi siostrami w Karmelu. Ale nie tylko. Doświadczenie żywego Boga, które stało się jej udziałem, nie przetrwałoby aż do naszych czasów gdyby nie liczne i o wielkiej głębi teologicznej dzieła literackie Teresy. Za ich pośrednictwem święta Hiszpanka pragnie pociągnąć swoje córki duchowe do totalnego oddania się życiu pogłębionej modlitwy. Próbuje, na ile tylko zdoła wyrazić język ludzki, opisać piękno Chrystusa i rozkosze Jego miłości, którymi pragnie On tak hojnie obdarzać ludzi. Jednocześnie Święta poucza, jaką pracę nad sobą należy podjąć, aby tę nieskończoną miłość Jezusa coraz bardziej odwzajemniać. Również i przestroga zajmuje bardzo ważne miejsce w dziełach św. Teresy od Jezusa. Jak na prawdziwą matkę duchową przystało przestrzega przed rozmaitymi niebezpieczeństwami czającymi się na drogach wędrówki ku Bogu. Św. Teresa nie jest oczywiście jedyną autorką książek, które mają pomóc wierzącemu w jego drodze do świętości na przestrzeni dziejów chrześcijaństwa. Lecz na pewno jedną z najwybitniejszych, o czym świadczy chociażby nadanie jej tytułu Doktora Kościoła.

Można się tylko cieszyć, że również i współcześnie na rynku wydawniczym ukazują się pozycje o podobnym charakterze. Z szerokiego ich wachlarza wybija się zdecydowanie, moim zdaniem, „Zagrożenia i wypaczenia życia zakonnego”, która wyszła spod pióra Dom Dysmasa de Lassus’a Przeora Wielkiej Kartuzji.* Tytuł informuje nas, że książka zaadresowana jest do osób zakonnych. Z tekstu umieszczonego z tyłu okładki dowiadujemy się, że powstała na skutek ujawnienia wielu nadużyć w zakonach i innych wspólnotach osób konsekrowanych. To prawda. Jednak tematyka poruszana przez francuskiego mnicha jest szeroka. Nie wyczerpuje się bynajmniej na temacie skandali oraz sprawach dotyczących wyłącznie zakonników. A to sprawia, że z jej lektury odniesie wiele pożytku każdy wierzący:

*Dom Dysmas de Lassus szerszemu gronu czytelniczemu znany jest z współtworzonej z kard. Robertem Sarahem oraz Nicolasem Diatem książki „Moc milczenia”.

Ojciec Dysmas de Lassus, przeor Wielkiej Kartuzji […] poruszony skandalami, które dotknęły wspólnoty życia religijnego, postanowił poszukać w teologii, duchowości monastycznej i psychologii lekarstwa na zadane rany. Wraz z zaproszonymi współpracownikami analizuje, jakie zagrożenia i wypaczenia mogą się pojawić w formacji i późniejszym życiu zakonnym oraz do czego mogą prowadzić. Pokazuje również jak ich uniknąć.”* (Jakub Kołacz SJ, https://wydawnictwowam.pl/prod.zagrozenia-i-wypaczenia-zycia-zakonnego.30217.htm?sku=86561, [dostęp: 27.01.2023r.])

O jakie zagrożenia chodzi?

Nie sposób oczywiście w tym artykule pisać o wszystkich tematach omawianych przez przełożonego kartuzów. Zdecydowałam się pominąć tematykę związaną ściśle ze współczesnymi skandalami w Kościele. Wyłuskałam natomiast wątek traktujący o jednym z zagrożeń na drodze życia duchowego, który dotyczy wszystkich chrześcijan, niezależnie którą drogą powołania idą.

Powróćmy w tym miejscu do poruszającego wyznania św. Pawła „Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20) Zainteresował mnie fragment książki de Lassus’a, w którym omawia on ten właśnie werset. I możemy zaczerpnąć od niego wiedzę, w jaki sposób niewłaściwa interpretacja tego fragmentu Biblii może zniszczyć życie nawet najbardziej gorliwego chrześcijanina.

Jedno z zagrożeń polega na tym, że piękna maksyma św. Pawła, będzie przez adepta drogi duchowej rozumiana w sposób następujący: „Nic nie jesteś wart, trzeba cię całkowicie usunąć, aby twoje miejsce zajął Chrystus”.*(Dysmas de Lassus, Przeor Wielkiej Kartuzji, Zagrożenia i wypaczenia życia zakonnego, WAM 2022, s.228.)  I chociaż taka interpretacja myśli Pawłowej pochodzi z protestantyzmu, od Marcina Lutra, w jakiś jednak sposób zdołała się zakorzenić w umysłach wielu tych, którzy podjęli Boże zaproszenie do zjednoczenia z Nim w łonie i Tradycji Kościoła Katolickiego. Według Lutra bowiem człowiek na skutek grzechu jest totalnie zepsuty. Zasługi Jezusa nas co prawda usprawiedliwiają i okrywają naszą bezgraniczną nędzę, niczym płaszcz, ale tylko – niejako – od zewnątrz, bo w swojej istocie człowiek tak jak był, nadal pozostaje zepsuty.

Dusza na balu przebierańców

Takie myślenie o grzeszności człowieka przywołuje mi skojarzenia z balem przebierańców: ubieramy się w strój króla czy królowej, ale to nie sprawia, że istotnie stajemy się wówczas osobami o takiej wysokiej roli społecznej. A przecież naszym najgłębszym powołaniem jest przemienienie, a nawet – przebóstwienie dzięki zjednoczeniu z Chrystusem Bogiem-Człowiekiem, a nie tylko okrycie szatą łaski „od zewnątrz”.

Wyrzeczenie czy niszczenie człowieczeństwa

Skoro więc człowiek jest dogłębnie, beznadziejnie zepsuty, to rzeczywiście, nie pozostaje nic innego, jak, w ramach drogi duchowej, całkowicie go usunąć, ażeby mógł w Nim żyć Chrystus. Dokonuje się to m. in. poprzez wyrzeczenie się siebie. Niezmiernie łatwo można pomylić zdrowe wyrzeczenie się siebie z procesem degradacji swojej własnej osoby.
Możemy się bowiem czasem w Kościele spotkać z takim podejściem „pedagogicznym”, że w ramach „troski” o to, aby osoba nie wpadła w pychę, kwestionuje się jej wszystkie zalety, dary, wszystko to, czym jest.*(Tamże, s. 229) Oczywiście – pokora jest niezbędna, ale raczej jako głęboka świadomość, że wszystko w nas jest dziełem łaski i darem Boga, a nie niszczenie obdarowania Bożego w ramach zabiegania o tę cnotę. I prowadzi się takiego nieszczęśnika w kierunku tłamszenia tychże wartości, negowania ich. Nie może on już tych wartości nie tylko rozwijać, ale również służyć nimi bliźnim. Takie rozumienie wyrzeczenia i pokory naprawdę ma swoje miejsce w Kościele! I to niejednokrotnie w ramach instytucji bardzo szanowanych: kierownictwa duchowego, formacji, a także we wspólnotach gromadzących osoby świeckie. To zjawisko może się pojawiać wszędzie tam, gdzie człowiek spragniony Boga powierza się innemu w przekonaniu, że ten drugi jest autorytetem i w zaufaniu, iż prowadzi go drogą pewną i bezpieczną do wymarzonego celu. Środkiem do niego jest niszczenie człowieka, po to, aby w wytworzoną w ten sposób pustkę zstąpił Chrystus i Jego dary, wobec których przecież wszystkie inne wartości to tylko śmieci (por. Flp 3, 8-9). Stwierdzenie to na pewno obiektywnie jest prawdziwe, skoro znalazło się w Piśmie Świętym potwierdzone autorytetem nie tylko św. Pawła Apostoła, ale i Kościoła. Jednak należy to wszystko rozumieć w sposób właściwy: czy bowiem cel uświęca środki?

Ofiara wynika z miłości znacznie bardziej niż miłość z ofiary. Duchowość ogołocenia szybko staje się niezdrowa, jeśli nie jest dostatecznie oczywiste, że ogołocenie ukazuje miłość, ale jej nie stwarza. Aby powiedzieć Umiłowanemu, że jest On dla nas wszystkim, uwalniamy się od tego, co jest zbędne i co nie jest Nim. Okazując miłość w konkretnej rzeczywistości, nadając jej spoistość, aby nie pozostała na poziomie pięknych słów, wyrzeczenie pomoże jej wzrastać nada jej pewien niezbędny wymiar, ale jej nie zrodzi. Ujmując rzecz prosto: chęć odkrycia miłości przez wyrzeczenie, ogołocenie, pustkę, czy ofiarę to jakby zaczynanie od końca.

Dla św. Pawła piszącego, że wszystko oprócz Chrystusa to śmieci, oznaczało to tyle, że już naprawdę znał Chrystusa, był z Nim zjednoczony. I wobec absolutnej wartości Osoby Syna Bożego wszystko co ziemskie zblakło i nie miało żadnego powabu. I gotów był Apostoł Narodów wyrzec się dosłownie wszystkiego, nawet życia na ziemi. Św. Paweł jednakże naprawdę tak przeżywał więź z Chrystusem. Tak wielka miłość do Niego stanowiła prawdę jego życia – nie były to tylko piękne słowa czy duchowe marzenia i wzdychania! Natomiast sytuacja odwrotna – gdy człowiek nie poznał aż tak głęboko Chrystusa, kiedy nie został jeszcze tak mocno pociągnięty przez Jego Miłość i Piękno, a ma się wyrzec wszystkich ziemskich wartości naraz – nie zostanie bez poważnych konsekwencji. Takie to myślenie nie dość, że mija się z prawdą o naszej godności, to jeszcze ma zgubne skutki dla psychiki człowieka. Bowiem bez zdrowego szacunku do samego siebie nie można nie tylko normalnie funkcjonować, a tym bardziej osiągnąć pełni człowieczeństwa i co za tym idzie również i – szczęścia. * (Tamże s.228) Niestety, nader często zdarza się, że pustka wytworzona poprzez niszczenie samego siebie zionie śmiertelnym chłodem i prowadzi osobę zamiast do zjednoczenia z Bogiem do – zniechęcenia, depresji, acedii. * (Tamże, s. 226)

Unicestwianie siebie może również prowadzić – paradoksalnie – do kryzysu wiary: w jaki sposób nicość i pustka może wejść w relację z Bogiem? Jak mogę widzieć kochającego Ojca w Bogu, który zdaje się traktować wszystko co stanowi moją osobę jako nic nie wartą, jak śmiecia, do tego stopnia, że chciałby mnie wyrzucić, zająć moje miejsce i kochać zamiast mnie – samego Siebie? * (Tamże, s.229) Rodzi to uzasadniony niepokój: jaki obraz Boga może sprowokować takie myślenie? Czy nie przypomina niekiedy rodziców jakże, niestety, wielu z nas, którzy zamiast kochać nas jako jedynych i niepowtarzalnych, traktowali jak jakąś projekcję niespełnionych marzeń o samych sobie? A tępili i tłamsili wszystko to, co było rzeczywiście naszymi indywidualnymi cechami, które po prostu im się nie podobały. Przyznaję, że na samą myśl o takim Bogu, który miałby mnie traktować w ten sposób, dostaję gęsiej skórki. Jeżeli tego rodzaju „dobra nowina” mieszka gdzieś podskórnie w świadomości tak wielu chrześcijan, to trudno się dziwić, że tak masowy staje się odpływ wiernych z Kościołów, brak zainteresowania wiarą, czy wręcz nienawiść do niej. Sądzę, że może być to jeden z czynników, których zapewne jest wiele i zostały też już zapewne szeroko opisane. Ostateczną konsekwencją takiej drogi niszczenia siebie będzie nawet całkowita utrata wiary oraz porzucenie drogi życia duchowego, czy nawet powołania do wyłącznej służby Panu w Kościele – w wypadku życia kapłańskiego lub konsekrowanego.

Królewski trakt zawierzenia Bogu

 Może się jednak zrodzić pytanie: czy w takim razie osoba idąca drogą ku zjednoczeniu z Bogiem ma w ogóle zrezygnować z wyrzeczenia, skoro jest ono takie niebezpieczne? Absolutnie – nie! Na pewno jest miejsce na wyrzeczenia podejmowane z własnej inicjatywy lub z inspiracji osoby, która nam towarzyszy duchowo. Przy poważniejszych zamiarach w tej materii zawsze musi się to dokonywać w klimacie rozeznawania i w posłuszeństwie. Także i św. Teresa nigdy nie polecała praktykować umartwień dla nich samych, ale stosować je z gorliwością i roztropnością łącznie oraz w duchu posłuszeństwa.

 Jednak zdecydowanie najważniejsze byłoby dać się prowadzić Bogu, żeby On czynił ze mną, co zechce. Pozwolić się Jemu kształtować poprzez osoby i wydarzenia, których sami sobie nie wybieramy. To właśnie „królewski trakt” * (Tamże, s. 226) zawierzenia Bogu. Jest to droga całkowicie bezpieczna, ponieważ tylko On sam wie, co jest dla nas dobre: co nas oczyści i uświęci, a co nas zmiażdży. Nawet jeśli zostaniemy przez Pana zaproszeni do przyjęcia krzyża cierpienia (choroba, śmierć bliskiej osoby lub porzucenie przez nią, rzucane na nas oskarżenia i lekceważenie), którego nie szukaliśmy, to możemy w tym w pełni powierzyć się Panu. Skoro On to wszystko dopuścił, wskaże na pewno dalszą drogę, choć wydaje się nam, że to już koniec.

Najczęściej jednakże te Boże oczyszczenia dotyczą rzeczy małych, codziennych, którymi trudno się chwalić nawet przed sobą samym. Przykłady można by mnożyć bez końca: ciężar codziennych obowiązków, konieczność współpracy z osobami, których nie cierpię, od tygodnia leje jak z cebra, współsiostra prosi o przysługę, która jest dla mnie trudna, boli mnie głowa, a trzeba iść komuś z pomocą, nie pochwalono mnie za owoc pracy, który uznałam za tak wspaniały! * (Jako mistrzyni tak rozumianego wyrzeczenia zasłynęła nasza karmelitańska święta Teresa od Dzieciątka Jezus. Odsyłam do jej Rękopisów autobiograficznych.) Nie ma tu również żadnego miejsca na rozwój pychy, a mamy pewność, że to działanie Boga, który właśnie przycina swą winnicę, by wydała obfitszy owoc. Istotne jest przyzwolenie na prowadzenie Boga, który mnie nieskończenie kocha i jeśli coś bolesnego w moim życiu dopuszcza, to ufamy, że dla naszego dobra. Nie zaś – unicestwianie siebie samego za pomocą decyzji naszej, czy też tych, którym podlegamy!

Jesteście świątynią Boga

 „Nie lękajcie się! Otwórzcie, a nawet, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!” – z mocą nawoływał św. Jan Paweł II już w dniu inauguracji Jego pontyfikatu. I choć przede wszystkim słowa te były skierowane do przywódców politycznych, to z pewnością każdy może odnieść je osobiście do swojego życia, bo wiele jest w nas lęku przed bliską więzią z Bogiem właśnie z powodu obaw, że ta relacja doprowadzi do naszego totalnego unicestwienia. Lekarstwem na ten lęk mogłaby się stać właśnie prosta droga zawierzenia oraz aktywna, ale właściwie rozumiana praca nad sobą. Taka praca nad sobą nie polegałaby na niszczeniu siebie, ponieważ Bóg nas tak umiłował, że przez chrzest święty zamieszkuje w nas Trójca Święta, czyniąc nas świątynią swojej chwały, synami Bożymi, i oblubienicami Chrystusa. Dlatego też:

Nie ulega wątpliwości, że ta świątynia musi zostać opróżniona z tego, co ją wypełnia, z wołów, gołębi i zmieniających pieniądze, ale nie chodzi tu przede wszystkim o to, by się wyzbyć samych siebie, ale raczej by wyzbyć się wszystkiego, co nie jest nami, pod warunkiem, że właściwie rozumiemy, co tutaj znaczy my: my jako Boży obraz, który wyszedł z rąk Stwórcy, my ze wszystkimi darami naturalnymi i nadprzyrodzonymi, którymi nas obdarował. Bóg chce w nas zamieszkać, a nie zająć nasze miejsce. Chce uczynić tę świątynię godną swojej chwały:

Czyż nie wiecie, że jesteście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście (1 Kor 3, 16-17)

Czyż można wyobrazić sobie większą godność od tej, którą już otrzymaliśmy od Boga? Dlatego też nie mamy prawa do tego, aby niszczyć samych siebie, bo jesteśmy świątynią i wyłączną własnością samej Trójcy Św.

ADORACJA

ADORACJA

Wśród różnych form modlitwy, jedną z bardziej popularnych jest adoracja eucharystyczna. Praktykowało ją wielu świętych, również wielu współczesnych znawców życia duchowego podpowiada, że warto ją podjąć. Jednak kiedy już siadamy czy klękamy przed Najświętszym Sakramentem często nie wiemy, co dalej? W poniższym tekście pragnę zwrócić uwagę czytelników na niektóre problemy, jakie mogą pojawić się wówczas, gdy na poważnie podejmiemy modlitwę adoracji. Oczywiście są to tylko wybrane zagadnienia. Mam nadzieję jednak, że nie są Państwu obce, a więc, że uświadomienie sobie różnych mechanizmów z omówionego obszaru pomoże w owocnym przeżywaniu adoracji. Z serca tego życzę!

ADORACJA

Kiedy dzisiaj słyszymy słowo „adoracja”, nasze myśli spontanicznie biegną do wnętrza Kościoła, w którym na ołtarzu lub w specjalnym miejscu przeznaczonym do tego celu, w otoczeniu wpatrzonych w Niego wiernych, znajduje się Najświętszy Sakrament… Moja wypowiedź będzie koncentrowała się właśnie na adoracji eucharystycznej, a w szczególny sposób na różnych zmaganiach, wątpliwościach i trudnościach, które mogą pojawić się podczas praktykowania tej formy modlitwy. Zanim jednak przejdziemy do tematu warto chyba uświadomić sobie, że sama adoracja jest czymś zdecydowanie głębszym, niż tylko modlitewną formułą. Jest wewnętrzną postawą najbardziej odpowiednią wobec Boga, i tak naprawdę tylko Jemu należną. To postawa uwielbienia, uniżenia i zachwytu wobec Tego, który przewyższa nas pod każdym względem. Rodzi się z prawdy – to nie sztuczne poniżanie się zmusza nas do tego, by paść na kolana. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy:

Adoracja jest zasadniczą postawą człowieka, który uznaje się za stworzenie przed swoim Stwórcą. Wysławia wielkość Pana, który nas stworzył, oraz wszechmoc Zbawiciela, który wyzwala nas od zła. Jest uniżeniem się ducha przed „Królem chwały” (Ps 24, 9-10) i pełnym czci milczeniem przed Bogiem, który jest „zawsze większy”. Adoracja trzykroć świętego i miłowanego ponad wszystko Boga napełnia nas pokorą oraz nadaje pewność naszym błaganiom.

Dlatego adoracja jest niejako podstawą wszelkiej modlitwy – jest:

pierwszym aktem cnoty religijności. Adorować Boga oznacza uznać Go za Boga, za Stwórcę i Zbawiciela, za Pana i Mistrza wszystkiego, co istnieje, za nieskończoną i miłosierną Miłość. „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Łk 4, 8) mówi Jezus, powołując się na Księgę Powtórzonego Prawa (Pwt 6, 13).

Świadomość tego kim jestem ja, a Kim jest Ten, przed którym staję, w naturalny sposób kieruje naszym ciałem, uczuciami i myślami, sprawiając, że spontanicznie rodzi się w nas pragnienie trwania w Bożej obecności właśnie w postawie adoracji. Czemu zatem tak trudno nam doświadczać tego podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu? Jak dotrzeć do tego miejsca w nas, które jest prostym uwielbieniem Boga w duchu i w prawdzie?

Patrz na tego, który patrzy na ciebie …

W ten sposób zapraszała do modlitwy swoje siostry św. Teresa od Jezusa – nasza Święta Matka, jak ją w Karmelu nazywamy. Wydaje się, że nic prostszego? Ale spróbujmy zrobić takie doświadczenie, aby przez tyle czasu, ile uda nam się wytrzymać, patrzeć na kogoś, kto patrzy na nas… W ciszy, bez słów… Jeśli ktokolwiek z Państwa próbował, na pewno pamięta uczucie zagubienia, odsłonięcia, pragnienie uczynienia czegoś i świadomość, że właśnie akurat nic czynić nie mieliśmy… Uff! Pisząca te słowa oblewa się zimnym potem na samo wspomnienie. Oczywiście każdy z nas jest inny, więc być może każdemu z Państwa coś innego wybiłoby się na plan pierwszy, gdybyście mieli okazję wzięcia udziału w opisanym doświadczeniu. Warto więc spróbować je przeżyć, aby poobserwować własne reakcje, aby – być może z niemałym zaskoczeniem – odkryć źródło swoich modlitewnych porażek. Bo chociaż na modlitwie stajemy przed Bogiem a nie przed człowiekiem, to jednak stajemy przed Nim my, zwykli ludzie i chcąc nie chcąc robimy to tak samo, jak zawsze, kiedy z kimś się spotykamy. Założenie jest proste – umawiam się z jedną osobą, że tyle, ile damy radę, będziemy patrzeć na siebie z życzliwością, rejestrując, co dzieje się w naszych uczuciach i myślach. Naturalnie opisane ćwiczenie nie tylko może pomóc nam w lepszym zrozumieniu, na czym polega część problemów z adoracją. Może również uświadomić, jakie korzyści wynosimy z jej praktykowania. Bo z jednej strony jest coś trudnego w takim patrzeniu na kogoś. Ale każdy, kto pozwoli sobie na nie szybko się przekona o rodzącej się bliskości z drugim człowiekiem. Bez problemu odsłoni się przed nim również zmiana w jego odniesieniu do samego siebie – jakże wzrasta nasze poczucie własnej wartości, kiedy ktoś kieruje na nas swoje życzliwe spojrzenie! Któż z nas nie marzy o bliskości, która jest bezpieczna, w której możemy doświadczyć przyjęcia, podarować i otrzymać miłość?

Bliskość

To właśnie ona paradoksalnie może być główną przeszkodą w adoracji. Z jednej strony potrzebujemy jej przecież, niemal jak powietrza. Z drugiej… czyż nie jest przerażająca? A Bóg jest wierny swoim słowom. Skoro powiedział, że pozostanie z nami do końca świata, to naprawdę z nami jest. I w Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy:

Istnieje głęboki sens w tym, że Chrystus chciał pozostać obecny w swoim Kościele w ten wyjątkowy sposób. Skoro w widzialnej postaci miał On opuścić swoich, to chciał dać nam swoją obecność sakramentalną; skoro miał ofiarować się na krzyżu dla naszego zbawienia, to chciał, byśmy mieli pamiątkę Jego miłości, którą umiłował nas aż „do końca” (J 13,1), aż po dar ze swego życia. Istotnie, będąc obecny w Eucharystii, pozostaje On w tajemniczy sposób pośród nas jako Ten, który nas umiłował i wydał za nas samego siebie. Pozostaje obecny pod znakami, które wyrażają i komunikują tę miłość.

Tylko, że my bardzo często zupełnie nie potrafimy być sami ze sobą, a przez to tak trudno nam podejść do Niego nawet wtedy, gdy wiemy, że na nas czeka po to, aby być z nami blisko. Może zresztą nie tylko o bycie samemu ze sobą chodzi, lecz i o samo bycie właśnie. Z jednej strony bowiem narzekamy na przeładowanie działaniami. Ale z drugiej strony, pozostawieni bez działania tracimy jakby grunt pod nogami. Po prostu być? Tak bezczynnie? Ale jak to wykonać? Nagle okazuje się, że jest nam niewygodnie, że trzeba się jakoś umościć, ale w sumie nie wiadomo jak. Ciągłe patrzenie w Najświętszy Sakrament też się nie sprawdza. Czy wolno zamknąć oczy? Poza tym nieustannie ktoś wchodzi lub wychodzi… Może z oddali ale jednak stale dobiegają jakieś dźwięki, które rozpraszają… Przeszkadza nam również to… czego nie ma! Najświętszy Sakrament zazwyczaj po prostu stoi na ołtarzu. Nie zmienia się, nie rusza, nie atakuje nagle jakąś mrożącą krew w żyłach informacją, która skutecznie przyciąga uwagę… Obecność Chrystusa, choć rzeczywista i prawdziwa, daje się dotknąć tylko przez wiarę – to zupełnie inny rodzaj kontaktu niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Choćby wówczas, gdy siadamy przed ekranem telewizyjnym, czy ekranem komputera, na które też się patrzy. Mówi się przecież o współczesnym człowieku, że adoruje ekran… Kiedy jednak patrzymy w telewizor czy oglądamy coś w komputerze rzeczywistość tam przedstawiona wciąga nas i dzięki temu po raz kolejny możemy się oderwać od tego co w nas. Chociaż siedzimy bez ruchu, w naszym umyśle rodzi się fikcyjne poczucie działania. Natomiast kiedy stajemy przed Bogiem, światło Jego obecności niemal bezlitośnie odsłania przed nami nas samych. Może więc nasze zwracanie uwagi na wszelakie zewnętrzne szczegóły jest tak naprawdę lękiem przed tym, co kryje się w naszych duszach? Dłuższe pozostawanie bez ruchu i – co dla niektórych może być nawet gorsze – bez słów, jest jak klucz do puszki Pandory. Otwiera nas na wszystko, co znajduje się w naszym umyśle i uczuciach. Konfrontuje nas ze sobą – a tego bardzo często zwyczajnie nie lubimy. Nagle odsłania się przed nami inny świat – chaos naszych wewnętrznych przeżyć, huk niewypowiedzianych zdań, zalewający nas ocean emocji z przerażeniem i złością na czele… Wszystko to zdaje się być jak potężna wichura, która co chwilkę podrywa nas z krzesła czy ławki domagając się zrobienia czegoś. Jak to wytrzymać? Nauczeni zajmować się tym, co na zewnątrz, czasem nawet nie potrafimy rozpoznać w tych wszystkich myślach siebie. Rozpoznać prostego faktu – to są tylko moje myśli, moje uczucia… Nie muszę nic z nimi robić. Cała ta szalejąca rzeczywistość jest po prostu częścią mnie i to w większości dość powierzchowną. Kiedy próbujemy ją opanować lub pominąć, zamiast spokojnie pooglądać i pozwolić jej odejść tracimy możliwość wejścia na głębię. Tracimy możliwość bliskiego spotkania!

On na nas patrzy

No i jest jeszcze ta świadomość, że On patrzy na mnie i to wszystko widzi. Często nie mamy doświadczenia bycia oglądanym bez oceny czy krytyki. Nie mamy doświadczenia bycia wobec drugiego, który kocha i dlatego patrzy na nas z życzliwością, z zainteresowaniem. Chcąc nie chcąc nasze ludzkie doświadczenia przerzucamy na Boga, zapominając, że On jest Inny niż wszyscy, których dotąd spotkaliśmy. Właśnie dlatego tak bardzo potrzebna jest nam wiedza o nas samych i o tym, co nosimy w naszych sercach. Bez niej bowiem nie bylibyśmy w stanie rozeznać tego, co dzieje się podczas modlitwy. Odróżnić naszych własnych wyobrażeń o Bogu, o Jego łasce i działaniu, od rzeczywistej obecności Boga. Jak często np. wydaje nam się, że Bóg milczy? Myślimy tak nawet wówczas, kiedy na adoracji stoimy twarzą w Twarz z wcielonym Słowem Boga. Takich paradoksów jest zresztą więcej, a odkrywanie ich przez konfrontację naszych myśli o Bogu, naszych uczuć i przekonań z obiektywną rzeczywistością jest jednym z dobrodziejstw adoracji. Dotyczy to również tych, którzy nie mają problemów z długim siedzeniem przed Najświętszym Sakramentem. Wyposażeni w naturalną umiejętność wyłączania myślenia, mogą godzinami wpatrywać się w jakiś punkt, mylnie przekonani o swojej głębokiej kontemplacji. Tymczasem prawdziwość modlitwy weryfikuje życie, a jej pierwszym owocem jest przemiana odniesień do bliźnich. Jeśli ich trwanie na adoracji nie nasącza miłością ich myśli, słów i czynów, to trzeba zadać pytanie kogo lub co adorują…

Prawda wyzwala

On tu jest naprawdę. Żywy, prawdziwy Bóg, który tęskni za spotkaniem ze swoim stworzeniem. Który poprzez wszystko stara się doprowadzić nasze skołatane serca do zanurzenia w życiodajnym Sercu Jezusa. Przenika nas i zna, czy o tym wiemy i to akceptujemy, czy nie, ale pragnie, abyśmy mogli czuć i doświadczać dobra, które płynie z modlitwy i świadomego przebywania w Bożej obecności. To, czego potrzebujemy, aby słowo o Jego miłości do nas stało się ciałem w nas, to czas. Bóg daje nam go z całą hojnością. Przyjmijmy ten dar, adorujmy Boga trwając przed Najświętszym Sakramentem!

Artykuł ukazał się w numerze czasopisma "Manreza" (2/2023), kwartalnika poświęconego duchowości. Tematem wiodącym tego wydania jest "Wprowadzenie do modlitwy". Zachęcamy do zajrzenia na: manreza.pl

I JESZCZE O MAŁYM KSIĘCIU

I JESZCZE O MAŁYM KSIĘCIU

Mały Książę i dziecię Jezus

Dlaczego Bóg stał się człowiekiem?

To pytanie zajmowało najtęższe umysły teologiczne i jest tak do dziś. Można i trzeba je postawić bardzo osobiście: dlaczego Bóg stał się człowiekiem dla mnie? Albo raczej: po co, w jakim celu Bóg stał się człowiekiem dla mnie.

Powiastka filozoficzna Antoine de Saint- Exupery’ego „Mały Książę” jest symboliczna, metaforyczna i posiada przesłanie, które można odczytać na wielu płaszczyznach, również duchowej. Ośmielę się powiedzieć: chrystologicznej, ponieważ nic, co dotyczy człowieka, nie jest obce Bogu, który stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie. Takie odczytanie może być inspirujące – było takim dla mnie.

Mały Książę jest dzieckiem – ma oczy dziecka, dziecięcy słuch i wyobraźnię, dziecięcą wrażliwość, dziecięcą duszę. Jest na progu życia, doświadczenia świata, ludzi, relacji z nimi, a także samego siebie w odniesieniu do tego wszystkiego, co na zewnątrz. Wszystko jest świeże, nowe, wydarza się „pierwszy raz” i budzi zdumienie, zadziwienie, pozwala na zdobywanie doświadczeń, które są troskliwie składane w dziecięcym sercu. Każdy z nas takim był. Każdy z nas, będąc dziś dorosłym nosi w sobie dziecięcą ojczyznę pierwszych zadziwień i pierwszych doświadczeń, z których snuła się potem nić naszego życia. I być może to, co w nas najlepsze, najtrwalsze i najowocniejsze, jest zasadzone właśnie na tym gruncie, choć teraz jest on pokryty kurzem lat i zebranych doświadczeń.

Bóg, który przyszedł na ziemię, przyszedł jako dziecko. Narodził się z Maryi Dziewicy, był niemowlęciem. Jak pisał o tym Charles Peguy, wkładając w usta Boga Ojca:

„mój Syn bywał czułym niemowlęciem; dziecięctwem, pączkiem, obietnicą, zobowiązaniem; zarysem; źródłem; początkiem odkupiciela; nadzieją na zbawienie, nadzieją na odkupienie”.

Poddał się prawom ludzkiego wzrostu jako dziecko i zakosztował świata swoją dziecięcą duszą. Jezus zbawił nas przez swoje święte człowieczeństwo, a więc i swoje dziecięctwo. Dlatego wsłuchując się w metafory zawarte w „Małym Księciu” odnajdziemy ślady, które mogą nas poprowadzić w głąb naszego pytania. Dlaczego, po co Bóg stał się człowiekiem dla mnie? Proponuję trzy ślady.

Szukam przyjaciela

Spotkanie Małego Księcia z Pilotem na pustyni jest tajemnicze i nagłe. Mały Książę „spada z nieba” – wyrusza w podróż, przekracza bezpieczną przestrzeń bycia u siebie. Przybywa ze „swojej planety”, którą nosi w sercu i której obecność i klimat stanowi dla niego punkt odniesienia. Każda osoba jest dla niego „inną planetą” i niestety, okazuje się zamkniętą w sobie, nastawioną na potwierdzanie siebie i niedostępną w spotkaniu: Król – w każdej napotkanej osobie widzi poddanego… Próżny – wielbiciela… Geograf – badacza… Podobnie Jezus, wyrusza ze swojej ojczyzny, jaką jest Trójca – Miłość i szuka osoby… Jest Całkowicie Inny i tylko w ten sposób może być spotkany.

Na Ziemi znajduje Pilota, który otwiera się na spotkanie z Małym Księciem. Dlaczego? Jak to możliwe? Otóż Pilot znalazł się w szczególnie trudnej sytuacji – jego życie i rola życiowa „nie funkcjonują” – samolot jest zepsuty, nie daje się naprawić; wylądował na pustyni, kończy mu się zapas wody i żywności. Znikąd pomocy, żadnej perspektywy. Klęska, nieprzewidziana życiowa pauza, impas, kryzys. Właśnie to stanowi szczelinę, właśnie ta kruchość otwiera na coś nowego. Na ryzyko przygody, jaką jest spotkanie z Drugim – z Małym Księciem. Co daje mu to spotkanie? Czy Mały Książę ułatwia mu życie, daje ulgę w trudnościach, naprawia to, co nie funkcjonuje? Bynajmniej. Najpierw staje się intrygującą obecnością, nawet nieco kłopotliwą wobec „poważnych problemów” – zajmuje czas i uwagę, odciąga od nich. Jednak jego opowieści zaczynają budzić coś, co daje inne pokrzepienie. Jego sposób myślenia otwiera przestrzeń, jakiej wcześniej nie można było odczuć i poznać. „To, co upiększa dom, gwiazdy, pustynię, jest niewidzialne… Szukać należy sercem…”.

Bóg stał się Emmanuelem – Bogiem z nami – nie po to, aby coś zmienić, ale po to , aby dać nam swoją obecność i towarzyszyć nam, podzielić się swoim istnieniem, sposobem myślenia, widzenia, odczuwania, kochania… Nie naprawia za nas naszych zepsutych spraw i nie ujmuje trudu wędrówki, ale jest obecny, jest bliski, dzieli z nami wszystko. A to o wiele więcej. Wchodzi przez szczelinę naszej kruchości, niewystarczalności, kryzysu – taka mała szczelina wystarczy, ponieważ On jest pokorny i mały. Szuka nas. Szuka przyjaciela.

Stworzyć więzy

Potrzebny jest czas. Tylko w czasie można poznać, można oswoić to, co poznajemy, przybliżać się do siebie krok po kroku i „każdego dnia siadać trochę bliżej”. Aby w końcu to, co się oswoi stało się wyjątkowe, jedyne na świecie, niepowtarzalne, ponieważ właśnie temu oddaliśmy czas, uwagę, troskę, słuchanie. I istnieje nam tylko znany rytuał bycia dla siebie nawzajem, w którym milczenie, spojrzenie, gest, słowo brzmią na przemian w niepowtarzalnej melodii znaczeń, życia, miłości – i są pokarmem duszy.

Takie spotkanie, oswajanie, budowanie więzi z Całkowicie Innym – Bogiem, to modlitwa. Nie jest już abstrakcją, ale „ma ciało”, ponieważ nasz Przyjaciel Jezus stał się człowiekiem. Spotykamy Go właśnie w przestrzeni Jego człowieczeństwa. „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu… ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś temu wiele czasu… Stajesz się odpowiedzialny za to, co oswoiłeś… Oswoić znaczy stworzyć więzy…”

Pamiętać

Pamięć uobecnia to, co nieobecne. Przywołuje to, co minęło. Przechowuje w nas spojrzenia, gesty miłości. „To, co mnie wzrusza najmocniej w tym śpiącym królewiczu, to jego wierność dla kwiatu, to obraz róży, który świeci w nim jak płomień lampy nawet podczas snu…” To, czym żyjemy w naszym wnętrzu daje nam wielką siłę i radość albo też mocno przygniata i osłabia. Jeżeli jest to miłość, przyjaźń, jeżeli przechowujemy w sercu twarz i spojrzenie przyjaciela, dobre słowo, które ostatnio usłyszeliśmy, wzruszający obraz czułości ludzkiej lub piękna kwiatu – i tysiące tym podobnych rzeczy i spraw, to one poprowadzą nas do źródła, które daje odpoczynek, bo wszystkie wypłynęły właśnie z niego. Z Boga, który jest miłością, Boga, który stał się człowiekiem, aby przywrócić nam pamięć, wrażliwość, smak człowieczeństwa.

Pamiętanie jest też troszczeniem się. Aby piękno nie minęło bez zachwytu, okruch dobroci – bez wdzięczności, a gest miłości – bez wewnętrznego wzruszenia. W tym dusza umacnia się, czerpie pokarm i rozkwita. Ponieważ to, czego szukamy, za czym gonimy zmęczeni „może być ukryte w jednej róży lub w odrobinie wody… Woda, której dałeś mi się napić, była jak muzyka. Z powodu bloku i liny… Przypominasz sobie… była tak dobra.”

Każdego roku uobecniamy tajemnicę Dziecięctwa Jezusa, tego, że zaczął być człowiekiem. Uczynił to dla nas. Właśnie dla nas. Aby przywrócić nam wrażliwość, zdolność zadziwienia, radości, pamiętania o tym, co dobre i piękne, smak człowieczeństwa. Przyszedł obdarzyć nas przyjaźnią i więzią, włączyć nas, ludzi, w swoje Boskie życie.

JAK ROZPOCZĄĆ FORMACJĘ?

formacja

rozeznawania powołania

Jesteśmy otwarte na kontakt z osobami, które szukają swojej drogi i miejsca w Kościele. Można skontaktować się z nami: 

 

Listownie: Siostry Karmelitanki Bose; ul. Świętokrzyska 26, Sucha Huta; 83-041 Mierzeszyn 

Pocztą e-mail: karmelsuchahuta@wiara.pl


Telefonicznie: 660 283 333

ETAPYT FORMACJI

ETAPYT FORMACJI

formacja czyli sztuka życia

Terminem „nowicjat” określam znaczną przestrzeń czasu i doświadczeń: okres oswajania się z wybranym klasztorem (tzw. „bycie na furcie”), aspiranturę, postulat, dwuletni nowicjat (w ścisłym tego słowa znaczeniu) oraz okres ślubów czasowych (trzy lata). Pobyt „na furcie” ma na celu pierwsze, wzajemne poznanie się: zgłaszająca się kandydatka może – głównie poprzez spotykającą się z nią Mistrzynię Nowicjatu – nieco poznać styl i oczekiwania danej wspólnoty. Nade wszystko ma szansę na pierwszą konfrontację z własnymi motywacjami ewentualnego wstąpienia. Pamiętam, że w owym czasie posiadałam różno-różniste przekonania (o silnym poczuciu pewności) odnośnie tego „jak jest w Karmelu”; jeśli przekonania te ucieleśniłyby się, miałyby siedem głów ziejących ogniem, z piętnaście ogonów zaopatrzonych w ostre kolce, groźne oczy i wieeelkieee zęby…, np. „Siostry nie chodzą do dentysty” (w rzeczywistości: chodzą); „Siostry bardzo marzną, mało jedzą, zwłaszcza nie jedzą nic słodkiego” (jest im ciepło, są najedzone, dostają słodycze) – generalnie byłam przekonana, że: „W klasztorze jest zimno, ponuro, nic tylko asceza, łzy, pot i pokuta”, a sama oczywiście jestem (prawie) święta, bo heroicznie chcę to wszystko podjąć. 

aspirantura

Zwykle trwająca trzy miesiące, to kolejny etap wzajemnego poznawania się, tym razem „po tej samej stronie barykady”, tzn. kandydatka mieszka wraz z siostrami, zachowując rytm dnia i zwyczaje danej wspólnoty. To etap, w którym można przekonać się w praktyce, na ile jest się w stanie sprostać wielorakim wymogom życia zakonnego. Moje doświadczenie sprawiło, że tak bardzo chciałam „zostać w Karmelu”, że wytężyłam całe swoje siły by sprostać wszystkim i wszystkiemu. Dość szybko przekonałam się że – przy wytężeniu woli i represjonowaniu wielu uczuć – może mi się to udać przez trzy miesiące, ale w tym stylu na pewno nie dam rady przez całe życie. Karmel okazał się dla mnie miejscem, gdzie muszę odzyskać realny obraz siebie i swoich możliwości – zarówno w skali „co mogę” jak i w skali „czego nie przeskoczę”. Bardzo trudnym momentem aspirantury była dla mnie konieczność opuszczenia klasztoru na około miesiąc. Wyjście z klasztoru po aspiranturze jest obowiązkowe, w tym czasie obydwie strony, tj. wspólnota i kandydatka, potwierdzają (lub nie) gotowość dalszej współpracy. 

postulat

W przypadku obopólnej chęci – rozpoczyna się postulat. Postulat zwykle trwa około jednego roku i jest kolejnym etapem zapoznawczo-przygotowawczym. W „moim” postulacie jeszcze sporo rzeczy udawało mi się zrobić „na siłę i na ambicję”, żeby przypodobać się siostrom (a głównie sobie!). Jednak pewne potrzeby i biedy stawały się dla mnie coraz bardziej widoczne (bo dla sióstr formatorek raczej były widoczne wcześniej). To był dobry czas stawania w prawdzie o sobie, swojej historii życia, motywacji wstąpienia. Na około dwa miesiące przed końcem postulatu pisze się podanie do kapituły klasztoru z prośbą o przyjęcie do nowicjatu (albo rozeznaje się „nie-pisanie” prośby i wówczas następuje rozstanie ze wspólnotą). 

nowicjat

Zwykle dwuletni – rozpoczyna się obrzędem obłóczyn (otrzymania habitu) oraz nadaniem nowego imienia (wraz z tytulacją). W moim doświadczeniu habit i imię zmieniło coś istotnego – sprawiło jakby nową jakość w przestrzeni życia. Niby wszystko jest „po staremu”, a jednak nie jest… Nadal uczę się poznawać samą siebie, także w kontekście życia zakonnego. Akceptacji, że moje bycie we wspólnocie (i chęć kontynuacji) nie musi wynikać z wielkich i wyłącznie świętych motywacji – nie musi i nie wynika. Zamiast „umierać dla Jezusa” (tudzież innych osób i instytucji) uczę się raczej żyć dla Jezusa. To ŻYCIE okazuje się trudną sztuką, jako że w swojej wcześniejszej historii często biernie akceptowałam to, czego nie mogłam lub nie umiałam zmienić, a co w efekcie bardziej przypominało stan śmierci niż życia. To proces, który uczy mnie rozumieć słowa: Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa (2 Kor 12,9). Wcześniej rozumiałam ten tekst mniej więcej tak: najchętniej będę czerpała swoją wartość z cech, które sama uznam za pożądane. Jednak nie będę się nimi jawnie chwalić, żeby nie uznano mnie za pyszną (choć z ukrycia będę chętnie epatować nimi otoczenie); raczej umniejszę je, a ostatecznie powiem „skromnie”, że to dar Jezusa. W ten sposób będzie mnie można uznać za osobę pokorną, prowadzącą głębokie życie duchowe. Dzisiaj natomiast, wspomniany tekst z Drugiego Listu do Koryntian podpowiada mi coś innego: w wielkim trudzie, przy pomocy towarzyszących mi osób, spróbuję zaakceptować cechy, których w sobie naprawdę nie lubię. Bo nie mogę zaprzeczyć (choć zaprzeczam w ramach autoagresji), że poprzez te „miejsca” we mnie poznaję czym jest miłość Jezusa, która porusza moje serce.

nowicjuszka

PROGRAM FORMACJI POCZĄTKOWEJ

PROGRAM FORMACJI POCZĄTKOWEJ

Spisałyśmy w związku z wizytacją kanoniczną, która miała miejsce w naszej Wspólnocie na początku bieżącego roku (2018). Zarówno nowe dokumenty Kościoła (instrukcja Cor orans), jak i Listy Generała naszego Zakonu, zachęcają wspólnoty mniszek aby spisały swój projekt życia, próbujący określić tożsamość konkretnej wspólnoty.
Nasz Program wpisuje się w taki projekt. Ucieszyłyśmy się tym, że nie musiałyśmy niczego wymyślać, że nie jest to wydumany konstrukt teoretyczny, potrzebny po to, aby „zgadzało się w papierach”. Nie zrobiłyśmy niczego w tym stylu. Po prostu spisałyśmy nasze doświadczenie, to, co robimy od czasu powstania suchohuckiej Wspólnoty. Widzenie przez nas formacji początkowej rozwijało się wraz z nami (i nadal się rozwija), w rytm potrzeb konkretnych osób, wzrostu naszego doświadczenia i zdobywanych kompetencji. Nazwałyśmy to, co jest i tym chciałyśmy się podzielić, aby na nowy sposób spróbować pokazać czym żyjemy i o co nam chodzi.
Jednocześnie dziękujemy wszystkim osobom, które wspierają nasz proces rozumienia i prowadzenia formacji.

***

FORMACJA POCZĄTKOWA
założenia ogólne

W tworzącym się Klasztorze Słowa Bożego i Świętych Aniołów dążymy do prowadzenia FORMACJI POCZĄTKOWEJ na trzech płaszczyznach:

  • teoretycznej (wyrażającej się w zdobywaniu wiedzy)
  • praktycznej (pozwalającej na realne zastosowanie tego, co poznało się w teorii)
  • twórczej (wyrażającej się w wytwarzaniu rzeczy, w umiejętnościach technicznych oraz artystycznych)

Podział ten nawiązuje do klasycznego (arystotelesowskiego) wyróżnienia trzech płaszczyzn ludzkiego rozwoju, przebiegającego zarówno w wymiarze indywidualnym jak i społecznym. Płaszczyzny te nie mają ostro wyodrębnionych granic lecz przeciwnie – uzupełniają i przenikają się wzajemnie.

W ten sposób staramy się zapewnić formację integralną. Jej celem jest pomoc w rozeznaniu powołania do życia karmelitańskiego realizowanego w naszej konkretnej Wspólnocie. W przypadku pozytywnego rozeznania, formacja ma zapewnić dobre przygotowanie do życia z nami. W przypadku rozeznania braku powołania, staramy się, by czas spędzony w Klasztorze był twórczym i ważnym etapem, mogącym przynieść dobre owoce na innej drodze życia.

Teoria (wiedza), jaką staramy się przekazać, dotyczy rozmaitych bloków tematycznych:

  • z zakresu historii: historii Kościoła, nauczania Ojców Kościoła, tradycji monastycznej, naszego Zakonu, naszej wspólnoty macierzystej (Gdynia Orłowo) oraz suchohuckiej fundacji
  • z zakresu ślubów zakonnych (rozumienie współczesne i historyczne; ukazanie sensu uniwersalnego)
  • z zakresu charyzmatu karmelitańskiego (przede wszystkim pisma Św. Matki Teresy od Jezusa, a także św. Jana od Krzyża, św. Teresy od Dzieciątka Jezus i innych świętych karmelitańskich)
  • z zakresu prawodawstwa karmelitańskiego (czytanie Reguły i Konstytucji naszego Zakonu, studium dokumentów Kościoła szczególnie dotyczących życia zakonnego) oraz tradycji i zwyczajów w naszym Zakonie
  • z zakresu sposobów modlitwy: wprowadzenie do modlitwy wewnętrznej, lectio divina i lectio continua, modlitwy liturgią godzin, modlitwy różańcowej (modlitwy budującej relację z Maryją)
  • z zakresu genezy i misterium Eucharystii
  • z zakresu genezy i misterium pozostałych sakramentów świętych (szczególnie uwzględniamy sakrament chrztu, pogłębiany w konsekracji zakonnej oraz sakrament pokuty)
  • z zakresu refleksji nad współczesnymi wydarzeniami w Kościele i świecie (dzielenie się na temat przeczytanych artykułów w prasie katolickiej, przekazywanie wiadomości z życia Kościoła oraz na tematy społeczne, polityczne, kulturalne w Polsce i na świecie)
  • z zakresu „życia w prawdzie” (zarówno na poziomie teoretycznym jak i praktycznym uczymy – zarówno siebie jak i młodsze siostry – realistycznego podejścia do rzeczywistości, do życia w prawdzie rozumianego jako adekwatne ujęcie własnej sytuacji i przeżyć. Także tego, co dzieje się na zewnątrz nas, przede wszystkim we Wspólnocie, a ponadto w Zakonie, w naszych rodzinach, w każdej sytuacji. Uczymy rozróżniania porządków – fizjologicznego, związanego z ciałem i układem hormonalnym, mającego niebagatelny wpływ na to, co aktualnie myślimy i czujemy, psychologicznego, obejmującego uwarunkowania rodzinne, wynikającego z przeżytych doświadczeń, zależnego od cech osobowościowych i indywidualnych preferencji oraz porządku duchowego, realnego choć zwykle najmniej odczuwanego, związanego z działaniem łaski w osobistej historii życia. Zaznajamiamy z dynamiką życia duchowego, mającego wiele etapów, różniących się tym, czego w danym stanie osoba potrzebuje i co może zrobić. Uczymy rozróżniania wymienionych porządków, a jednocześnie dobrego, wewnętrznego kontaktu z każdym z nich, wyciągania wniosków, jeżeli trzeba – zachowania dystansu wobec własnych przeżyć. Uczymy oswajania się ze sobą samym, z własnym sposobem przeżywania rzeczywistości, nazywania i komunikowania się w sposób otwarty, z kulturą i uwzględnieniem możliwości osób wokół. Np. przekonanie o utracie powołania może być wynikiem przemęczenia, a nie utraty łaski Bożej; przekonanie że coś jest słuszne lub nie, jest uwarunkowane otrzymanym wychowaniem, a jednocześnie może być obiektywizowane poprzez niezależnie istniejące normy; z przekonania iż „wystarczy ufać Bogu a wszystko samo się ułoży”, warto zachować dążenie do ufności, a usunąć apatyczną bierność, by w jej miejsce kształtować zdolność do aktywnego zaangażowania w rozwiązywanie własnych problemów)
  • z zakresu refleksji nad człowiekiem: antropologia filozoficzna i teologiczna, dynamika rozwoju psychicznego w aspekcie indywidualnym i społecznym, wpływ systemu rodzinnego na życie dorosłe, specyfika kobiecego i męskiego odniesienia do rzeczywistości, psychologia kobiety, teoria osobowości, teoria uczuć, teoria komunikacji i in.

W tej płaszczyźnie podstawową formą przekazu (formą dydaktyczną) jest lekcja w nowicjacie. Lekcja odbywa się w dniach pracy w godz. 16.10-17.00 i jest prowadzona przez Mistrzynię Nowicjatu, Siostrę Socjuszkę oraz inne wyznaczone Siostry ze Zgromadzenia.

Istnieje też forma tzw. lekcji indywidualnej, w czasie której osoba formowana czyta wyznaczoną lekturę lub słucha konferencji nagranych na CD lub mp3. Celem lekcji indywidualnych jest przygotowanie osoby do samodzielnej pracy formacyjnej, tak aby kontynuowała proces osobistego rozwoju po przejściu do Zgromadzenia, w ramach formacji permanentnej.

Kiedy istnieje taka możliwość, o wykłady proszone są osoby spoza Klasztoru: bracia karmelici, specjaliści z odpowiednim wykształceniem.

 

Praktyka służąca dobremu wglądowi w świat własnych potrzeb, emocji i motywacji, znajomości swojej historii życia (służąca autorefleksji i samopanowaniu osoby), praktyka pozwalająca na rozwiązywanie konfliktów wewnętrznych oraz zewnętrznych a ostatecznie wprowadzenie w praktykę autentycznego życia duchowego zasadniczo dokonuje się podczas rozmów formacyjnych, prowadzonych przede wszystkim przez Mistrzynię Nowicjatu, a w określonych sytuacjach lub w razie potrzeby także przez Matkę Wikarię.

Celem pracy formacyjnej w tym aspekcie, jest też towarzyszenie osobie formowanej do odkrycia osobistego charyzmatu i obdarowań. To próba wspólnego rozpieczętowywania daru, jakim Bóg obdarzył konkretną osobę w sposób niepowtarzalny. Dar ten zwykle posiada wymiar praktyczny (konkretne umiejętności) ale nie jest on najważniejszy. Chodzi o koloryt, klimat, sposób bycia jaki dana osoba wnosi ze sobą. O to „coś” co czyni ją niepowtarzalną i niezastąpioną, z blaskami i cieniami jej osobowego wyposażenia. To nauka akceptacji a także czerpania satysfakcji z tego, co posiada się jako osoba, a także nauka służenia własnym obdarowaniem we Wspólnocie.

Rysem formacji początkowej jest stałe towarzyszenie formatorki. To ona może zaproponować odczytanie drogi duchowej nowicjuszki, czuwa nad procesem dojrzewania ludzkiego i duchowego, towarzyszy i wspiera w nim, może służyć (i służy) pomocą, jednak nie przejmuje odpowiedzialności za ten proces . To czy osoba formowana podejmie odpowiedzialność za swój rozwój i rozwiązywanie napotykanych problemów oraz sposób w jaki to uczyni, stanowi ważny element rozeznawania powołania do życia we Wspólnocie. Jednym z celów formacji początkowej jest przygotowanie do podjęcia osobistej odpowiedzialności za własną drogę duchowego i ludzkiego rozwoju w ramach formacji permanentnej.

Chodzi także o to, aby osoba formowana dojrzała do podejmowania współodpowiedzialności za to, co dzieje się we Wspólnocie (za klimat Wspólnoty, profil formacyjny, podejmowane prace, zwyczaje, wystrój i wiele innych). Celem praktyki formacyjnej jest przygotowanie osoby formowanej do aktywnego uczestniczenia w rozeznawaniu drogi, jaką ma kroczyć nasza Wspólnota.

Zgodnie z zaleceniem adhortacji posynodalnej Vita consecrata, rozmowa indywidualna stanowi podstawowe narzędzie formacyjne. Przeprowadzana jest – w zależności od potrzeby – raz lub kilka razy w tygodniu z każdą z osób podlegających formacji początkowej. Służy między innymi temu, aby poznane treści teoretyczne przełożyć na doświadczenie życia, aby nauczyć się faktycznie nimi żyć. Zatem, jednym z istotnych celów indywidualnej rozmowy formacyjnej jest wprowadzenie, uczenie i zachęta do – omówionego powyżej – życia w prawdzie.

W ramach towarzyszenia duchowego, formatorka ofiarowuje wsparcie i pomoc w procesie, podczas którego osoba formowana odkrywa i poznaje siebie zarówno w kontekście rodzinnym jak i aktualnego etapu życia.

Formatorka dba, aby powyższy proces przebiegał w świetle wiary. Wprowadza m.in. w osobistą lekturę Pisma Świętego, związaną z umiejętnością odnoszenia treści wiary do własnego życia. Chodzi o to, aby osoby formowane uczyły się odczytywać Pismo Święte jako żywe Słowo, które do nich osobiście kieruje Bóg. Formatorka towarzyszy i wspiera we wszystkich etapach życia modlitwy lub towarzyszy w poszukiwaniu innych kompetentnych osób, które mogą wspomóc nowicjuszkę na drodze wzrastania w powołaniu.

Formatorka czuwa także nad realizowaniem w praktyce zwyczajów i ceremonii zakonnych w taki sposób, aby nie były to „puste gesty” lecz postawy zachowywane ze świadomością ich duchowego przesłania.

Celem praktycznego przygotowania do życia karmelitańskiego, Mistrzyni prowadzi również „kapituły nowicjackie”, podczas których omawia się sprawy bieżące oraz przekazywane są ustalenia z kapituł wspólnotowych. Systematycznie uświadamia obowiązki i przywileje wynikające z naszego sposobu życia.

 

W okresie formacji początkowej Siostry są również uczone śpiewu liturgicznego. Dokonują tego osoby o odpowiednim przygotowaniu muzycznym: Siostry ze Wspólnoty lub osoby świeckie.

 

Jako cała Wspólnota, staramy się wprowadzać nowe osoby w ważne wymiary życia siostrzanego poprzez kultywowanie zwyczaju obchodzenia imienin, wspominania rocznic (wstąpienia, obłóczyn, ślubów), zachęcania do dzielenia się wiadomościami z życia rodzinnego, łączności ze wspólnotą macierzystą (wysyłanie życzeń na imieniny, siostry z nowicjatu suchochuckiego są zachęcane do kontaktu z siostrami z nowicjatu orłowskiego). Do obowiązków nowicjackich należy także przygotowanie imienin Mistrzyni Nowicjatu, Święta Młodzianków oraz Święta Nowicjatu. Zwyczajów tych uczymy poprzez praktykę życia codziennego (Siostry młodsze obserwują jak robią to starsze), jeżeli zachodzi taka potrzeba, w czasie osobnych spotkań z Mistrzynią lub Siostrą Socjuszką (lub wyznaczonymi Siostrami).

Ważnym elementem naszej codziennej praxis jest gimnastyka, stanowiąca element potrzebnego relaksu oraz wspomagająca kondycję fizyczną. Starsze Siostry z Nowicjatu wdrażają w tę praktykę Siostry młodsze. Zachęcamy, aby gimnastykę wykonywać codziennie, indywidualnie. Od czasu do czasu urządzane są rekreacje „w ruchu”, kiedy Siostry ćwiczą wspólnie. Wtedy, oprócz budowania kondycji fizycznej, budujemy także siostrzane więzi.

 

Twórczość szeroko rozumiana, począwszy od twórczości kulinarnej, poprzez ogrodniczą, aż do plecenia różańców, produkowania ozdobnych kartek okolicznościowych, ozdób choinkowych i wielkanocnych oraz malowania ikon, przekazywana jest w czasie pracy lub podczas wspólnych rekreacji. Wdrażamy też Siostry do działań technicznych i przyziemnych, jak sprzątanie wewnątrz Klasztoru i na podwórzu czy noszenie i układanie drzewa na opał.

 

Nad uczeniem tego typu umiejętności czuwa Mistrzyni Nowicjatu, mogąca poprosić o „przeszkolenie” Siostrę Socjuszkę lub którąś z Sióstr ze Zgromadzenia. Rolę pomocniczą pełni także Siostra z Nowicjatu wcielająca się w rolę tzw. „anioła”: kogoś kto, szczególnie w początkowym okresie pobytu w Klasztorze, pomaga sprostać zwyczajom i ceremoniom zakonnym (np. pomaga w korzystaniu z brewiarza, podpowiada ceremonie chórowe lub w refektarzu, informuje o wielu prostych, przyjętych zwyczajach związanych np. z robieniem prania czy obsługą posiłków). „Anioł” ustala zakres swoich kompetencji z Mistrzynią Nowicjatu.

NASZA FORMACJA STAŁA

NASZA FORMACJA STAŁA

W życie każdej z nas jest wpisane głębokie poczucie odpowiedzialności za odpowiedź dawaną Bogu, stały osobisty trud wzbogacania swojej świadomości: Kim jestem, co mówię o samej sobie? Co znaczy być karmelitanką? Czego Jezus pragnie osobiście ode mnie jako karmelitanki? Chodzi o stałą troskę o odpowiedź, jaką ze swej strony daję Bogu powołującemu mnie, odpowiedź będącą świadomym wyrazem mnie jako osoby.

 

Godność osoby wymaga DARU GODNEGO OSOBY. Godnego osoby, więc szczerego, prawdziwego, będącego świadomym wyrazem osoby. Godnego osoby, zatem głęboko przemodlonego, przemyślanego i rozpieczętowanego, nie tylko na poziomie serca i uczuć, ale i umysłu. Godnego osoby, więc – wytrwale pogłębianego przez OSOBĘ od strony nauki-wiedzy i konsekwentnie realizowanego w praktyce życia przez stawanie po stronie rozeznanych wartości.

 

Natura osoby ludzkiej jest intelektualna, dlatego potrzebuje udoskonalenia poprzez mądrość, która z łagodnością pociąga umysł człowieka do prawdy i dobra (por. K. Wojtyła, Wstęp ogólny do dokumentów soborowych: U podstaw odnowy).

 

Godność karmelitanki wymaga, aby karmelitanka działała ze świadomego wyboru, poruszona od wewnątrz poprzez głębokie przekonanie o wartościach.

 

Każda z nas szuka tego udoskonalenia poprzez mądrość, która z łagodnością pociąga umysł do wartości. Wartości, jaką stanowi – milczenie, modlitwa, praca w samotności.

 

Współczesny zalew informacji, różnorodnych sposobów myślenia, teorii, prądów nauki, przesłania wewnętrzne spojrzenie człowieka, który zaczyna wszystko podważać i traci odwagę w obliczu wielkich pytań o Boga, o sens życia, śmierć, wieczność.

 

Relatywizm zdaje się być jedyną postawą godną współczesności a nawet ustanawiany jest rodzaj dyktatury relatywizmu, która nie uznaje niczego za pewnik, a jedynym miernikiem ustanawia własne ja i jego zachcianki (kard. Joseph Ratzinger, Homilia na rozpoczęcie konklawe, 18.04.2005 r.).

 

Dlatego staramy się budzić w naszej wspólnocie odwagę pytań metafizycznych, odwagę wielkich pytań. Mamy świadomość, że im więcej osób w naszej, wspólnocie straci odwagę wielkich pytań, tym głębszy relatywizm ogarnie wspólnotę. Wobec wyzwań naszej epoki uważamy za bardzo ważne uzupełnienie, czy też pogłębienie, formacji filozoficznej, szczególnie studium antropologii chrześcijańskiej. Podjęcie przesłania encykliki Jana Pawła II Fides et ratio wydaje się być niezbędne wobec niebezpieczeństwa zubożenia transcendentnego wymiaru osoby.

 

Wiara i powołanie są DAREM BOGA, ale wymagają naszej świadomej postawy, trudu poszukiwań, określania wartości, wybierania tego, co tym wartościom służy.

 

Chcemy nieustannie wzbogacać świadomość naszego miejsca i naszej odpowiedzialności w Kościele. W ten sposób odnawiamy naszą karmelitańską tożsamość wobec wyzwań nowych czasów. Jest to pasjonująca przygoda.

 
 

OBŁÓCZYNY

OBŁÓCZYNY

I oto rozpoczął się w naszym chórze zakonnym obrzęd obłóczyn wewnętrznych. Jego „wewnętrzność” polega na tym, że odbywa się w gronie samej Wspólnoty, nie towarzyszy mu ani ksiądz, ani goście. Przewodniczy mu Przeorysza.

Jest to intymne wydarzenie, w uprzywilejowany sposób dla Siostry otrzymującej habit, jednak w dużej mierze dla całej Wspólnoty. Chociaż wszystko odbywa się zgodnie z ustaloną ceremonią, poszczególne formuły, gesty i słowa nabierają indywidualnego, osobistego charakteru. Za każdym razem jest to żywy dialog, realnie coś ustanawiający i zmieniający w rzeczywistości. To nie jest teatr pary aktorów i kilku widzów.

W trakcie ceremonii nasza Przełożona pytała Siostrę: Najdroższa córko, o co nas prosisz? Każde ze słów jest tu znaczące. Przełożona zwraca się do kogoś, kto jest ważny dla Wspólnoty. Nie jest to kolejna „sztuka na liście obecności” lecz konkretna osoba, wnosząca swoje obdarowania (i obciążenia). Jest dla Wspólnoty cenna taka jaka jest. Szczególnie w relacji wobec formatorek pozostaje w pewien sposób córką, kimś młodszym, zaproszonym do procesu wychowania i wzrostu. Nie da się tego uniknąć w najbardziej siostrzanej i demokratycznej Wspólnocie. Nie jest to przejaw pomniejszania (czy poniżania), lecz ważny (i normalny) etap zakonnego dojrzewania. Za kilka lat, „córka” stanie się „siostrą” w pełnoprawnym i partnerskim znaczeniu tego słowa.

Bohaterka obłóczyn prosi nas, całą Wspólnotę. Chociaż zajmują się nią głównie Mistrzyni Nowicjatu oraz Przełożona, to każda z wieczystych profesek musi osobiście ustosunkować się do tej prośby (realnie dzieje się to dwa miesiące wcześniej, podczas Kapituły), w konsekwencji – każda ponosi odpowiedzialność za udzieloną zgodę i wyraża gotowość uczestniczenia w radościach i trudach wzrastania nowej osoby w zakonnym środowisku.

Prośba oblekanej Siostry dotyczy dopuszczenia do karmelitańskiego sposobu życia i jego uczenia. Ów sposób życia ma wymiar – nazwijmy go – uniwersalny, wspólny dla całego Karmelu jak i wymiar specyficzny dla konkretnej, karmelitańskiej wspólnoty. W całym Karmelu uczymy się naśladować Chrystusa, żyć według rad ewangelicznych (czystości, ubóstwa i posłuszeństwa), dążymy do zjednoczenia z Bogiem… Jednak w każdej ze wspólnot dokonuje się to w nieco inny, niepowtarzalny sposób, decydujący o klimacie danego domu, stający się jego znakiem rozpoznawczym. Obydwu wymiarów potrzeba się nauczyć. Siostra, która składa prośbę, w pewnym stopniu wie już, czego może się spodziewać, wie o co prosi. Przeszła już kilka etapów formacji (pobyt na furcie, aspiranturę, postulat), co w sumie zajęło jej ponad dwa lata. Ciągle jednak sporo będzie do odkrycia… Siostra prosi także wszystkie siostry o wspieranie jej na tej drodze, o uczenie praw siostrzanej miłości.

W czasie ceremonii, Siostra otrzymuje pełny habit naszego Zakonu (tunikę, pas, różaniec, welon, tokę, szkaplerz, welon komunijny, płaszcz). Dary te symbolizują konkretną rzeczywistość, która przywoływana jest w czasie poszczególnych modlitw, np. szkaplerz przyjmuje się jako rękojmie opieki i miłości Maryi i jako znak tajemnicy, która ma się [w siostrze] dokonać.

Na koniec ceremonii, Przełożona ogłasza imię, które odtąd Siostra będzie nosić. Doświadczamy, że imię to naprawdę ma znaczenie, staje się proroctwem dla danej osoby. Jest ontycznie z nią związane, tak iż nadanie go nie wiąże się z „wymyślaniem” lecz z odkryciem tego, co jest. Żeby jednak nie ulecieć zbyt wysoko na fali mistycznych dywagacji, z nowym imieniem wiążą się wspólnotowe rozrywki. Nie mają one miejsca w czasie samej ceremonii (o klimacie poważnym i wzruszającym), lecz toczą się przez kilka wcześniejszych tygodni. Wspólnota zgaduje jak mogłaby nazywać się kolejna siostra i „na wesoło” zgłasza swoje propozycje, np. s. Brunchilda od Zdrowej Żywności. Im dziwaczniejsze, tym lepsze. Fakty są takie, że poza oblekaną Siostrą, Przełożoną oraz Mistrzynią Nowicjatu nikt nie zna prawdziwego imienia do czasu ogłoszeniago w czasie wewnętrznych obłóczyn.

Po obłóczynowej ceremonii miałyśmy wspólną kolację, był to czas świętowania, przeżywania wspólnej radości, dzielenia się przeżyciami, słuchania „nowej” Siostry.

Następnego dnia przed południem miały miejsce tzw. obłóczyny zewnętrzne, dokonujące się w obecności osób z zewnątrz. Ogniskują się wokół mszy św. obłóczynowej. W naszym przypadku przewodniczył jej o. Piotr, karmelita bosy, Delegat Ojca Prowincjała. Obecni byli zaproszeni goście – najbliższa rodzina „nowej” Siostry. W czasie mszy przeprowadziłyśmy tradycyjny obrzęd sypania płatków kwiatów na „nową” Siostrę. Siostra położyła się krzyżem pośrodku chóru, była przykryta welonem i płaszczem. Wspólnota śpiewała O Stworzycielu Duchu przyjdź, a Przełożona sypała płatki. Był to kolejny ważny moment – symbol złożenia w grobie (kwiaty symbolizują grudy ziemi, a płaszcz zakonny staje się całunem); to symboliczne oddanie faktu, że Siostra odchodzi ze świata, pragnąc żyć z Bogiem. I zarazem jest to symbol zmartwychwstania – Siostra podnosi się z ziemi, wstaje, idzie do Wspólnoty, ściska każdą ze swoich sióstr, płatki kwiatów stają się znakiem zakwitającego życia.

Staramy się, aby świętowanie obłóczyn (tak w wymiarze wewnątrz Wspólnoty jak i wśród gości) miało charakter radosny lecz dość skromny. Z istoty swojej jest to cicha uroczystość, stanowiąca preludium do wydarzeń bardziej znamiennych: składania ślubów czasowych, aż wreszcie – złożenia profesji wieczystej. (A po profesji wieczystej okazuje się, że to ona była dopiero wstępem do realnego życia zakonnego. Tak więc z czasem zaciera się różnica pomiędzy początkującymi a zaawansowanymi).

 

EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

Człowiek nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego (Gaudium et spes, 24). Ale jeśli nawet udział poszczególnej osoby we wspólnocie, nie zasługuje na to, żeby powiedzieć o niej „umie żyć dla drugich” – nawet wówczas jest prawdą, że ta osoba jest w tej wspólnocie i dla tej wspólnoty ważna ze względu na to, że jest – i kim jest. Chociaż wówczas ujawnia się to przede wszystkim poprzez cierpienie (por. A. Froissard, Rozmowy z Janem Pawłem II).

Kiedy stajemy wobec osoby trudnej, inaczej myślącej zdajemy egzamin duchowej dojrzałości. Nie jest to egzamin łatwy. Różnica zdań, inny sposób myślenia, może czasem i upór drugiej strony wyprowadza nas z równowagi. Doświadczamy pokusy wycofania się i zamknięcia na dialog, bądź zaatakowania. Jednak unikanie dialogu, niepodejmowanie wysiłku w dialogu zubaża nas – rozwijamy się słabo, tracimy smak życia. We wszystkich bowiem trudnych sytuacjach, w których doświadczamy różnicy zdań, czyli jakiejś „próby” dialogu – chodzi nie tylko o zdanie egzaminu z wiedzy, inteligencji, spostrzegawczości – chodzi równocześnie o egzamin z miłości do człowieka.

Różnica zdań, odmienność przekonań nigdy nie zwalnia nas z egzaminu z miłości do człowieka. Kiedy napotykamy różnicę zdań, inny sposób myślenia powinno nas to mobilizować do lepszego przedstawienia swojego zdania, do pogłębienia wiedzy, aby w sposób prostszy i bardziej zrozumiały dla odbiorcy wyrazić siebie. Jeśli uda się nam w taki sposób popatrzyć na trudny dialog odkrywamy, że on rzeczywiście służy pogłębieniu, mobilizuje, ugruntowuje w nas dojrzałość przekonań i motywacji, i dla nas samych jest darem. Jeżeli natomiast wchodzimy w postawę zamknięcia lub agresji niestety pozbawiamy się tego dobra. Stąd może się w nas rodzić przygnębienie, zniechęcenie, utrata smaku życia. W godności osoby jest głęboko zakorzenione pragnienie zdawania – a nie oblewania – egzaminu z miłości do człowieka, bo to MIŁOŚĆ OŻYWIA OSOBĘ! W dialogu możemy nie zdać egzaminu z wiedzy, inteligencji, sprytu, ale zdać egzamin z miłości – i to napełnia pocieszeniem. Możemy też zdać egzamin z wiedzy, inteligencji, sprytu, ale nie zdać egzaminu z miłości – i to daje do myślenia.

Powodowani pragnieniem dialogu, ożywionego jedynie umiłowaniem prawdy (…) nie wykluczamy z niego nikogo, ani tych, którzy rozwijając wspaniałe przymioty umysłu ludzkiego, nie uznają jeszcze jego Twórcy, ani tych, którzy przeciwstawiają się Kościołowi i prześladują go w różny sposób. Ponieważ Bóg Ojciec jest początkiem i celem wszystkich ludzi, wszyscy jesteśmy powołani, aby być braćmi. I dlatego na podstawie tego samego powołania ludzkiego i Bożego możemy i powinniśmy bez gwałtu, bez podstępu, w prawdziwym pokoju współpracować ze sobą nad budową świata (Gaudium et spes, 92; podkrl. własne).