Luty i marzec… Wielkanoc

Luty i marzec… Wielkanoc

Witajcie Kochani Przyjaciele! Już prawie Święta, a więc i końcówka marca, a na stronie nic nowego… Pocieszamy się tym, że luty to jednak bardzo krótki miesiąc i dlatego nic nie udało się napisać, że przeminął zbyt szybko… A w jaki sposób? Oto kilka słów „sprawozdania”!

Tematem „materialnym”, który zajmował nas najbardziej w tych dniach była sprawa przenosin do nowej części domu… a więc kuchnia i jej wyposażenie. Już na początku lutego pojawił się p. Marian, zaprzyjaźniony stolarz, który podjął się zadania przeróbki kompletu używanych mebli, wcześniej zakupionego. Wyszło wspaniale i bardzo szybko – co jak wiecie nie jest oczywiste w przypadku przerabiania. Jesteśmy ogromnie wdzięczne, bo jednak łatwiej jest zrobić coś od początku, niż brać się za docinanie, przekształcanie i dorabianie dodatków do tego, co już jest. Ten komplet wylądował na terenach prowizeryjnych, brakuje jeszcze kuchenki – którą musimy dokupić – i zlewu – który musimy przenieść, aby można było już bez żadnych komplikacji korzystać z nowo wyposażonej przestrzeni.

Drugi używany komplet mebli miał zasilić tzw. „przygotowalnię”. Będzie to królestwo refektarki, ale i prowizerka będzie tam miała coś do powiedzenia. Do tej pracy zaprosiłyśmy p. Krzysztofa, naszego sąsiada, który dzielnie docinał, przerabiał i mocował nie tylko jeden komplet mebli, ale jeszcze część drugiego. Okazało się bowiem, że pozostałe używane meble, które otrzymałyśmy w darze dzięki pomocy przyjaciół, bardzo ładnie uzupełnią brakujące elementy. I tak Opatrzność zadbała o to, aby i to miejsce zostało wykorzystane możliwie najekonomiczniej, a ponadto o to, aby powstała sensowna całość, pasująca do siebie i do płytek! To nas zadziwia najbardziej, że choć nic w tym miejscu nie było planowane, wygląda tak, jakby ktoś to jednak do siebie dopasował! I w ten sposób, przez zwykłe, codzienne zmagania dotyczące rzeczywistości materialnej możemy zrobić przeskok do rzeczywistości duchowej. Czujemy po prostu, że Bóg jest obecny we wszystkim, że troszczy się o nas w sposób nie tylko podstawowy, lecz, że dba o szczegóły przestrzeni czyniąc ją ładną! To wielka lekcja dla nas. Bo przecież ślubujemy ubóstwo, patrzymy w górę, w rzeczywistości niebieskie… Wydawałoby się, że skoro tak, to nie powinnyśmy się starać o materię, jak wygląda, czy jest porządna… A już w ogóle czy jest estetycznie dobrana… Ale zdanie się na Opatrzność uczy nas, że kiedy kieruje Tobą miłość, to w każdym szczególe będzie się ona wyrażać poprzez dbałość i uważność. Taki jest nasz Pan! A przecież trudno Mu zarzucić, że nie wie nic o przemijalności tego co materialne i ludzkie…

Przedostatnim pomieszczeniem, które miałyśmy wyposażyć jest kuchnia „właściwa”. Tu już zamówiłyśmy meble gotowe. Ze względu na specyfikę pomieszczenia, a konkretnie na to, co w nim się nieudało, potrzebne były meble na wymiar. Pod koniec lutego, panowie z wybranej przez nas firmy przybyli, by je zamontować. Możecie sobie wyobrazić naszą radość na ich widok! Po prostu byłyśmy świadome, że cały trud gnieżdżenia się na o wiele za małej przestrzeni zmierza w sposób wyraźny ku końcowi! Ostatecznie zdecydowałyśmy się na inaugurację nowego wnętrza na uroczystość św. Józefa. Uczciłyśmy tego wielkiego patrona naszego zakonu, a jednocześnie cieszyłyśmy się przyspieszeniem procesu przenosin, bo dzięki temu mamy szansę choć minimalnie odnaleźć się w nowej przestrzeni przed świętami. Pytania w stylu: „Czy ktoś wie gdzie jest patelnia?” „A chochla?” – rozlegają się teraz nieustannie… Musimy więc trenować komunikację, cierpliwość, panowanie nad emocjami. Nie da się ukryć, że obecny czas jest dla naszej wspólnoty poligonem ćwiczeń międzyludzkich relacji i szkołą ewangelicznego przebaczenia.

Luty był też dla nas czasem odwiedzin naszych przełożonych. Zapraszamy ich, aby pomogli nam ocenić, jak to pięknie ujął św. Paweł w liście do Galatów: „czy nie biegnę, lub nie biegłem na próżno”… Cieszyłyśmy się zatem wizytą naszej Przełożonej z Gdyni oraz Delegata Ojca Prowincjała do spraw mniszek. Wcześniej jeszcze mogłyśmy choć przez chwilę gościć samego Ojca Prowincjała. Każda taka wizyta jest dla nas okazją do uświadomienia sobie i przypomnienia celu, w jakim Pan Bóg nas zgromadził, odświeżenia motywacji, a także do korekty i rewizji stylu życia. Daje nam to poczucie bezpieczeństwa, bo łatwo jest zboczyć z raz obranego kursu. Mamy nadzieję, że i w życiu każdego z Was pojawiają się takie momenty weryfikacji. Mogą one stać się niezwykłą okazją do wzrostu, a często i tak bardzo cenną chwilą, gdy ktoś zawoła „uważaj! Niebezpieczeństwo!” ocalając w ten sposób życie…

To tyle na razie. Mamy nadzieję, że wszystkim naszym przyjaciołom dodają skrzydeł coraz wyraźniejsze oznaki wiosny, że i Wasza codzienność przeniknięta jest wszechogarniającą, Bożą miłością. A ponieważ zaczynamy właśnie celebrować jej najwyższy dowód, czyli Paschę, chcemy życzyć Wam pójścia do końca za naszym Zwycięskim, Zmartwychwstałym Pasterzem. Bo chociaż droga wiedzie przez śmierć i otchłań, jednak „zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”… Końcem zaś nie jest śmierć i otchłań, lecz… miłość! „Do końca nas umiłował” Ten, który „za nas umarł i zmartwychwstał”! Pozdrawiamy Was serdecznie, zapewniamy o naszej wdzięcznej modlitwie za Was i same również polecamy się Waszemu wsparciu

Wasze Siostry

Co u nas w styczniu…

Co u nas w styczniu ...

Witajcie Kochani Przyjaciele! Pozdrawiamy Was serdecznie, jak również tych wszystkich, którzy dzisiaj akurat tu zajrzeli i są „u nas” pierwszy raz… Zazwyczaj odzywałyśmy się do Was w okolicy Bożego Narodzenia, przesyłając życzenia i garść wieści pt. „Co u nas”… Ale miałyśmy od Was sporo zachęt, aby powrócić do częstszych wpisów, abyście bardziej na bieżąco mogli towarzyszyć nam w naszych zmaganiach. Długi czas było to niemożliwe z powodu nadmiaru wydarzeń spadających na małą i często zmieniającą się liczbę sióstr. Ale udało się odrobinę ustabilizować sytuację, możemy zatem z radością powrócić do relacjonowania tego, czym aktualnie żyjemy. Chyba lepiej będzie nie obiecywać częstotliwości, żeby – jak to mówią – „nie zapeszyć”, zdradzę tylko, że pragnienie obejmuje rytm comiesięczny… Oby się udało!

Styczeń rozpoczął się bardzo ciekawie. Normalnie czas świąteczny to również taki moment, w którym po Adwentowej przerwie w kontakcie, odwiedzają nas nasze rodziny i bliscy. To zresztą naturalne, że świętuje się w gronie tych, których się kocha. Warto uświadomić sobie, że przecież cały Kościół jest taką przestrzenią – wspólnotą osób w bliskich relacjach. Może nie zawsze to widać w naszych parafiach, rodzinach czy wspólnotach, jednak to, co Boże i dobre często jest ukryte i ciche. Wzrasta jak ziarno.

Ale mówiąc Kościół miałam na myśli szerszą rzeczywistość niż tylko widzialną. Drugiego stycznia odwiedził nas bowiem… św. Wojciech! Nasza Archidiecezja przygotowuje się obecnie do swojego jubileuszu i tym, kto na nowo ma ewangelizować jej mieszkańców jest właśnie św. Wojciech. Przyszedł zatem i nas zaprosić do zawierzenia siebie Bogu, do odnowy, do podjęcia po raz kolejny wyzwań Ewangelii. Modliłyśmy się przy Jego relikwiach prosząc szczególnie o dar erygowania i wzmocnienia naszej wspólnoty w jej składzie personalnym. Zwłaszcza, że jedna z sióstr dotąd współtworząca naszą ekipę postanowiła wrócić do Gdyni, do swojej wspólnoty macierzystej. Liczymy bardzo, że św. Wojciech wspomoże nas swoim wstawiennictwem i że staniemy się już wkrótce w pełni autonomiczne.

Styczeń upłynął nam także pod znakiem spraw administracyjnych. Podatki, umowy, rozliczenia… Wszystkie te kwestie trzeba było uregulować, co zajmuje sporo czasu i kosztuje sporo nerwów. Znacie to zresztą z własnego życia, więc jest to taki obszar, w którym możemy się spotkać, by się wesprzeć i nawzajem pokiwać głowami ze zrozumieniem. Ogólnie po prostu trzeba przez to przejść i cieszymy się, że wszystko wygląda na opanowane.

Jak pisałyśmy przy okazji życzeń na Boże Narodzenie, cały czas trwają u nas prace związane z powstawaniem klasztoru, w tym momencie dotyczą one głównie tego, co wewnątrz. Wyposażamy nową kuchnię i wszystkie pomieszczenia „przykuchenne”. Na dniach powinnyśmy podpisać umowę na meble, a w między czasie, dzięki wspaniałemu Wojownikowi pozostającemu w służbie Maryi, stolarzowi Marianowi, używane meble kuchenne zakupione do pozostałych pomieszczeń będą miały wygląd wspaniałych mebli na wymiar. Będą służyć siostrze prowizerce w jej zakątku, gdzie powstaną pyszne przetwory i wypieki… Już nie możemy się doczekać, kiedy będziemy mogły rozpocząć prace w nowych przestrzeniach.

Drugą kwestią, która okazała się dość pilna – a nawet raczej najpilniejsza ze wszystkich – to sprawa reorganizacji naszej kaplicy. Nasz Pan, którego chcemy adorować, który nas do tego powołał, w końcu otrzyma piękne tabernakulum. Do tej pory bowiem wszystko, co budowałyśmy, powstawało z gotowych, podarowanych nam materiałów, tak, abyśmy mogły funkcjonować podejmując wyzwania naszego powołania. Tajemnicą Bożej Opatrzności jest to, że mimo ogólnej zasady przypadkowości tych wszystkich elementów, udało się stworzyć z nich jakąś całość.  Ale przyszedł czas, by o niektóre przestrzenie zatroszczyć się bardziej. I tu priorytetem dla nas jest kaplica. Chciałybyśmy przynajmniej raz w miesiącu modlić się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, a ponieważ same możemy jedynie otwierać drzwiczki tabernakulum (które nota bene są po drugiej stronie klauzury, z której nie możemy wychodzić), postarałyśmy się o takie, które będzie dwustronne. Planujemy modernizację całej ściany, w której się ono znajduje, tak aby było również możliwe wystawienie dla naszych gości, zwłaszcza w tych dniach, które w tradycji Karmelu są na to przeznaczone. Są to trzy dni przed Wielkim Postem, Triduum oraz trzy dni w okolicach uroczystości Św. Teresy od Jezusa.  Projekt jest już gotowy, pan Janusz, który go wykonał zaskoczył nas jego pięknem i prostym dostojeństwem. Planowane wykonanie to lipiec, jak tylko całość będzie gotowa zaprosimy Was do udziału w naszej radości dzieląc się zdjęciami. No i zawierzamy opiece świętego patrona pana Józefa i wszystkich, bez których wsparcia finansowego dzieło byłoby niemożliwe do wykonania!

To tyle na razie. Mamy nadzieję, że wszystkim naszym przyjaciołom pomimo zmieniającej się dramatycznie aury nie zabrakło zdrowia i dobrego humoru, a każdy z coraz jaśniejszych i dłuższych, styczniowych dni pełen był dobrego humoru. Pozdrawiamy Was serdecznie, zapewniamy o naszej wdzięcznej modlitwie za Was i same również polecamy się Waszemu wsparciu

Wasze siostry

Boże Narodzenie 2023

Boże Narodzenie 2023

Kochani Nasi Przyjaciele!

Błogosławiony kardynał Stefan Wyszyński miał zwyczaj zmieniać znane powiedzenie „czas to pieniądz” na „czas to miłość”. Coś w tym jest! Wprawdzie od ostatniego naszego spotkania znowu upłynął rok, to jednak spotykamy się w miłości, więc trochę jakby poza czasem… Zatem i w Bogu! Kolejny raz, choć w różnorodnych powołaniach i miejscach, ale przecież mimo wszystko RAZEM, świętować będziemy ten wyjątkowy moment, w którym Słowo stało się ciałem, a Bóg człowiekiem… Cieszymy się ogromnie, że ponownie zawitamy do Waszych domów, przekazując garść wieści o tym, co u nas. My także wiemy troszkę, jak Wy sobie radzicie. Wiemy to z próśb o modlitwę, które przypływają do naszego klasztoru drogą elektroniczną, telefoniczną, korespondencyjną… Wiemy to spotykając się z Wami przy okazji różnych form wsparcia, którego nam hojnie udzielacie – jest to taka wyjątkowa wymiana miłości w czasie, która tworzy z nas wspólnotę. I za nią chcemy Bogu i Wam gorąco podziękować. A jak nam upłynęły miesiące od ostatniego naszego spotkania? Oto kilka najważniejszych spraw i wydarzeń, którymi chciałybyśmy się z Wami podzielić.

Główną naszą troską u początków mijającego właśnie roku była konieczność takiego wykończenia zbudowanego wcześniej III etapu klasztoru, aby był możliwy jego odbiór techniczny. A był to warunek rozliczenia dotacji, umożliwiającej nam zmianę ogrzewania z pieca na drewno na pompy ciepła. Jak się domyślacie była to duża zmiana jakościowa w naszym funkcjonowaniu. Wprawdzie były siostry, które z nutką nostalgii pożegnały konieczność całorocznego palenia w piecu, niemniej i one miały świadomość, że jest to wymagające zajęcie, które z upływem czasu będzie coraz trudniejsze do spełnienia. Rozmowy związane z dotacją, zakończyły się podpisaniem umowy – a przed nami stanęło takie zorganizowanie ekip, terminów, pieniędzy, aby móc sprostać jej warunkom. Przy tej okazji pozdrawiamy serdeczne wszystkich, którzy pomogli nam przygotowując umowę, udzielili wsparcia i fachowych porad, abyśmy mogły z odwagą podjąć to wyzwanie. Dziękujemy również i pozdrawiamy wszystkie ekipy małe i wielkie, które u nas pracowały! Bez Waszego zaangażowania nie miałybyśmy szans na zrealizowanie tego trudnego zadania!

Całe dzieło wykończania domu od środka oraz pierwsze próby zagospodarowania terenu wokół budynku – co było wymagane do jego odbioru technicznego – zakończyły się w czerwcu. Na początku lipca postanowiłyśmy więc podarować sobie czas wyciszenia, by choć trochę dojść do siebie i zaczerpnąć ducha do dalszych zmagań. Dwa tygodnie – które podobno są konieczne, aby odpoczynek mógł przynieść jakiś rezultat – upłynęły nam w pokoju, a zwykły, klasyczny układ dnia został wzbogacony o małe wspólnotowe przyjemności. Kiedy doda się do tego chwile spędzone przed Panem, który sam zachęcał mówiąc „przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” efekt odświeżenia i odnowienia murowany. Było to wspaniałe doświadczenie tym cenniejsze, że przeżyte wspólnie!

3

Oczywiście nie budowa jest najważniejszą sprawą w naszej wspólnocie, a przynajmniej nie ta materialna, choć nie da się ukryć, że trudno czasem oderwać od niej wzrok, zwłaszcza, kiedy terminy gonią. Jednak to, do czego zostałyśmy wezwane, to budowa relacji z Panem we wspólnocie sióstr, a także we wspólnocie rozumianej szerzej – z innymi wspólnotami Karmelu, z naszymi braćmi, sąsiadami i mieszkańcami okolicznych miejscowości, no i z Wami! A jednym z najważniejszych momentów takiego budowania to wspólne świętowanie. W tym roku najważniejsze wydarzenie naszej wiary – Paschę – przeżyłyśmy we wspólnocie z naszymi braćmi z Drzewiny. Było to wyjątkowe doświadczenie dla obu naszych wspólnot, które od wielu już lat, z racji bliskiego sąsiedztwa, wspólnie przeżywają wszystkie najważniejsze karmelitańskie – i nie tylko karmelitańskie – święta. Jednak pierwszy chyba raz, nasze obie wspólnoty spotkały się po to, by wyrazić pragnienia i potrzeby i to z nich ułożyć program świętowania. Dzięki temu przebieg wigilii paschalnej był rzeczywiście naszym wspólnym dziełem. I na długo pozostanie w naszej pamięci. Oczywiście nie oznacza to jakiejś liturgicznej rewolucji – wszystkie części wigilii paschalnej pozostały zachowane – jednak zawsze pozostaje do ustalenia kwestia, w jaki konkretny sposób wykonać to, co na celebrację się składa. Dla nas, mniszek największym wyzwaniem był pomysł i pragnienie braci, aby cała liturgia rozpoczęła się o godz. 24. Do tej pory, rozpoczynałyśmy ją jednak dużo wcześniej i bałyśmy się, czy uda się nam w miarę trzeźwo, bez zasypiania, wziąć udział w całości tego wydarzenia. Bracia chyba nie spodziewali się, że sama liturgia słowa, która dla nas ma ogromne znaczenie, zajmie tyle czasu. Jednak wszystkie czytania i psalmy wykonywane w sposób uroczysty, muszą trochę trwać. Dla sióstr sporym wyzwaniem było również pragnienie braci, aby zakończyć liturgię procesją po naszym dziewięciohektarowym terenie. Pisząca te słowa, była przekonana, że na sam koniec wielkiej celebracji czeka nas… wielka katastrofa. Tymczasem jednak wszystko przebiegło w pokoju i radości. A procesja, która trwała około godziny, zamiast znużyć, bądź okazać się mega trudną, okazała się… za krótka! Długo można by opisywać to doświadczenie. Musieliśmy wyglądać dość oryginalnie – ubrani ciepło, z latarkami-czołówkami na głowach, śpiewając pieśni o zmartwychwstaniu i z Jezusem w Najświętszym Sakramencie pośród nas… Chodziliśmy we mgle (która nota bene bardzo ciekawie wygląda w ciemności w świetle latarki), gdzie się dało ogłaszając wszem i wobec, że Chrystus naprawdę zmartwychwstał!!! Obie nasze wspólnoty uznały wspólną celebrację Paschy za coś, co chcielibyśmy kontynuować.

Wśród duchowych wątków, którymi chciałybyśmy podzielić się z Wami, kolejnym, ważnym wydarzeniem stały się dla nas odwiedziny naszej świętej siostry – św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Teresa peregrynowała już po Polsce w swoich relikwiach, tym razem jednak chyba nie towarzyszyło jej wizycie mocne nagłośnienie. Dla nas i dla naszej lokalnej społeczności było to wydarzenie wyjątkowe. Nie byłyśmy w oficjalnych planach. A jednak Teresa zapragnęła nas odwiedzić. Nasi sąsiedzi bardzo przeżyli ten fakt – przecież ona jeździ do wielkich religijnych ośrodków, jak Rzym czy Częstochowa, a tu pojawiła się w maleńkiej Suchej Hucie – mówili… Wszyscy odczuliśmy jej obecność przez różnorakie dary – czy to pokój, czy woń róż, czy wewnętrzne poznanie… Dla naszej wspólnoty jej pojawienie się było o tyle ważne, że przed nami coraz bliżej moment weryfikacji. Według najnowszych dokumentów Kościoła, nowe klasztory muszą ukonstytuować swoje istnienie w przeciągu 15 lat od wyruszenia grupy fundacyjnej. Nam czas ten upływa w październiku przyszłego roku. Prosiłyśmy więc naszą świętą siostrę, aby uprosiła nam prawdziwą autonomię, która będzie mogła zostać zatwierdzona przez Kościół i tym samym nadal będziemy mogły pełnić swoją misję w tym miejscu. Sam dzień jej przybycia też miał swoją wymowę – 24 sierpnia to dzień, w którym Wielka Teresa, nasza reformatorka i odnowicielka rozpoczęła dzieło reformy Karmelu. Tradycję śpiewania Te Deum w tym dniu jako dziękczynienie Bogu postanowiłyśmy dopełnić przy relikwiarzu Małej Teresy, wraz z naszymi braćmi z Drzewiny i wszystkimi przybyłymi gośćmi.

Kolejnym wydarzeniem, którym chciałybyśmy się z Wami podzielić są wspólnotowe rekolekcje, które w naszej wspólnocie ponownie przeżywałyśmy w jesiennej aurze.

W zeszłym roku, największym rozproszeniem dla wielu z nas były…grzyby obficie rosnące w tym czasie w naszych zagajnikach (naturalnie tych ze zdjęcia nie zbieramy). Bałyśmy się, że i w tym roku trzeba będzie bronić się przed pokusą zbierania, suszenia bądź przerabiania tych wspaniałych Bożych darów. Na szczęście Pan, znając naszą słabość podarował nam krótki sezon grzybowy odrobinę wcześniej, tak, że w samych rekolekcjach grzybów nie było. A samo doświadczenie modlitwy pod opieką ks. Mariusza okazało się wydarzeniem niezwykle intensywnym i obfitym w Bożą łaskę, która w różnych swoich odsłonach i pomysłach… wyrastała jak grzyby po deszczu.

Szczególnym gościem tego czasu była Matka Boża, której wizerunek z Guadalupe pojawił się u nas za przyczyną jej płaszcza. Modliłyśmy się indywidualnie i wspólnotowo przy nim i otulone nim… Oczywiście nie był to oryginał, lecz kopia, która jednak została uszyta w myśl objawienia i dotknięta do obrazu, zatem – jak ufamy – posiadająca odpowiedniej „moc”. Także Maryi zawierzałyśmy wszystkie nasze małe i duże troski, prosząc, by ukryła nas pod swoim płaszczem i uczyniła nas niewidocznymi dla wszystkich naszych nieprzyjaciół.

A dzisiaj? Na dzisiaj jesteśmy w trakcie przenoszenia się do nowej części. To, co najbardziej kluczowe, to organizacja kuchni. Możecie sobie wyobrazić, ile kosztuje wykonanie wspólnego projektu, jeśli ma on dotyczyć pomieszczenia użytkowanego przez dziewięć kucharek… Już samo ustalenie wysokości blatów było nie lada wyzwaniem! Jesteśmy różne… ale z woli Jezusa tworzymy wspólnotę, co wyraża się również w tym, że potrafimy się dogadać. Bardzo nam zależy, aby cały ten kuchenno-refektarsko-prowizoryjny zakątek mógł zacząć funkcjonować. Bo w klasztorze nie tylko kucharka potrzebuje miejsca do pracy w kuchni. Refektarka(czyli siostra zajmująca się przygotowywaniem śniadań i kolacji), prowizerka (czyli siostra zajmująca się zaopatrzeniem, a więc i przetworami), siostra kołowa (czyli zajmująca się gośćmi) również potrzebują kuchennego zaplecza. Tak więc z ufnością czekamy na nowy etap naszego funkcjonowania – opowiemy Wam już niedługo, jak nam poszło!

Z serdecznymi pozdrowieniami

Wasze siostry

Kończy się już maj, a co na budowie?

Kończy się już maj, a co na budowie?

Prace wykończeniowe są bardzo zaawansowane, o czym możecie się przekonać na zdjęciach poniżej. Było to możliwe dzięki pomocy z wielu rozmaitych źródeł. 

 

Są więc mniejsze ofiary, które wpłacacie z wielką wiernością i które są dla nas przejawem życzliwej miłości, którą cenimy sobie niezwykle wysoko.

 

Otrzymałyśmy także pomoc od naszego Ojca Generała z Rzymu.

 

A udało się również uzyskać darowizny na prace wykończeniowe z organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie oraz z Fundacji Orlen. Obu tym organizacjom jesteśmy bardzo wdzięczne.

 

Przed nami jeszcze prace nad zagospodarowaniem terenu. Właśnie również się rozpoczęły. Mamy za co Bogu i Wam wszystkim dziękować!

Refektarz
Kuchnia
Klatka schodowa
"Brudna" kuchnia
Cela
Previous slide
Next slide

Bosość

Bosość

20210521_152656_Easy-Resize.com
20220727_141434_Easy-Resize.com

Nie ma oczywiście takiego rzeczownika jak  „bosość”. Urabiam go dla tego tekstu, bo jest mi niezbędny, żeby Cię nim zaczepić i nakreślić z grubsza, jaki cel będzie przyświecać artykułom zamieszczanym w tej zakładce naszej strony.

Zwykle chodzisz w butach, grubszych, cieńszych, ciepłych lub przewiewnych, ale zawsze twoja stopa ma jakąś ochronę, barierę, która ją osłania od ran i ogrzewa.

Kiedy zdejmiesz rano buty i zanurzysz stopę powolutku w mokrej trawie, poczujesz wiele rzadkich wrażeń. Może się zdarzyć, że będziesz chciał/a ją w pierwszym momencie cofnąć ze względu na nowość, a więc i nieprzewidzianą obcość doświadczenia. Krople rosy będą chłodne, może będzie ich wiele. Trawa w zależności od gęstości, wysokości i rodzaju będzie bardziej lub mniej miękka, ostra. Możesz pod nią poczuć mech, piasek, żyzną ziemię, kamyki; a może ukryło się tam szkło z rozbitej butelki? Możesz się zranić. Ile kroków odważysz się postawić? Jak daleko zajdziesz w tej podróży? Czy warto? Dlaczego to robić?

Bycie bosą to oczywiście metafora i tak było od początku w naszym Zakonie, odkiedy ten przymiotnik zaczął go określać. Pierwotnie też nie znaczył wprost, nieokreślał zupełnie bosych stóp moich Sióstr z XVI wieku; był przenośnym opisemwyboru ubóstwa. Trzewiki były drogie w tamtym czasie, Siostry chodziły w czymśw rodzaju własnoręcznie wyrabianych espadryli.

Pasuje mi ta nasza „bosość”. Pozostała nośnym symbolem. To ubóstwo, które ma w sobie bezbronność, wrażliwość, odwagę pełnego zanurzenia się w rzeczywistości, przejrzystość wobec niej. To jakości życia nieustanną modlitwą.

Jezus często posługuje się detalami pracy w ziemi, w ogrodzie, w winnicy. Bardzo to lubię. Używa ich jako symbolicznych opowieści o Królestwie Bożym.

 

Czyni tak na przykład, opowiadając o ziarnie posianym w ziemi, które niewiadomo kiedy rośnie, dojrzewa, wydaje plon; kiedy mówi o ziarnie gorczycynajmniejszym ze wszystkich, które wyrasta na schronienie dla wielu; kiedy mówi,że ziarno musi obumrzeć w ziemi, żeby wydać plon. Tę przypowieści możnainterpretować w kluczu uwagi otwartej na małe, niewidoczne procesy zmian,które cicho i stopniowo dojrzewają, bo przez nadzieję zakorzenione są w Bogu.Jezus uczy w ten sposób, że trzeba nam być bardzo wrażliwymi na otaczającą nasrzeczywistość. Ona cała jest Jego Słowem, opowiada o nas i o Nim.

Św. Teresa od Jezusa naśladuje tę Jego strategię opowieści, kiedy w Zamku wewnętrznym pisze:

Słyszałyście już zapewne, jak zadziwiającym Jego dziełem jest to, jak uzyskuje się jedwab, gdyż jedynie On mógłby wymyślić coś takiego. I jak z jednego jajeczka, o którym mówią, że jest jak malutkie ziarnko pieprzu (…) Gdy się ociepla i na drzewach morwowych zaczynają pojawiać się liście, to jajeczko zaczyna ożywać, gdyż pozostaje jak martwe aż do czasu, gdy pojawi się ten pokarm, którym te larwy się odżywiają. I dzięki tym liściom morwy rosną i rozwijają się, aż do czasu, gdy są już duże, i wówczas umieszcza się im kilka gałązek, a one na nich pyszczkami zaczynają wysnuwać z siebie jedwab i snują z niego małe kokoniki, bardzo ciasne, w których zamykają się. I tak kończy swój żywot ta larwa, która jest wielka i brzydka, a z tego samego kokonu wychodzi biały motylek, wielce urokliwy. (…) Niech to wam wystarczy – siostry – na chwilę medytacji, nawet jeśli nie powiem wam nic więcej, gdyż już dzięki temu możecie sobie zdać sprawę z zadziwiających dzieł i mądrości Boga. A zatem cóż to byłoby, gdybyśmy znały właściwości wszystkich rzeczy? Wielce pożytecznym jest dla nas zajmowanie się rozmyślaniem o tych wspaniałościach (…)

Widać w tej narracji, którą prowadzi w swoich książkach św. Teresa wrażliwość i trzeźwość. Umiejętność wnikliwej obserwacji w żywej wierze, w której jej serce tropi Pana w Jego działaniu. Rzeczywistość zaczyna wtedy symbolizować, przenosi poza siebie tak jak w tekście biblijnym. Bóg nie jest obecny tylko w świątyni. Bóg jest obecny zawsze, wewnątrz osoby i wszędzie, we wszystkim, co stworzył. Przekracza stworzenie, ale jakby prześwituje przez nie; ono Nim migoce, do Niego odsyła. Wszystko może być Jego słowem, jeśli Duch pomoże nam patrzeć subtelnie i z wiarą. Jestem przekonana, że z takiego wielokrotnie powtarzanego długiego patrzenia w ciszy, brała się kreatywna siła św. Teresy i pociągająca, pogodna śmiałość jej wiary, aktywnej w działaniu.

W pierwszym rozdziale wspomnianego już Zamku wewnętrznego pisze:

(…) podobnie jak strumyki wypływające z bardzo klarownego źródła są takie jak ono, tak jest i z duszą, która pozostaje w łasce. Stąd bowiem się to bierze, że jej dzieła są tak miłe w oczach Boga i ludzi, gdyż wypływają one z tego źródła życia, gdzie dusza pozostaje niby drzewo zakorzenione w nim.

Chodzenie boso to symbol prostoty istnienia człowieka, który ma odwagę zanurzać się w życiu; tym, które jest w nim i tym, które go przekracza w stworzonej rzeczywistości i dalej aż do jej źródła; a Życie jest tylko jedno.

Chciałabym, aby teksty, które będziemy zamieszczać w tym dziale przejawiały naszą „bosość”, mam zuchwałą nadzieję, że będą budzić ją i w Was. Wszyscy jesteśmy powołani do modlitwy, bo wszyscy jesteśmy wołani przez Miłość.

Zmartwychwstanie. Czym jest dla mnie?

20230513_194223_Easy-Resize.com (1)

Zmartwychwstanie. Czym jest dla mnie?

Warto sobie zadać takie pytanie – a i zainspirować do tego innych – aby odczuć wyjątkowość tej tajemnicy Pana i zanurzyć się w niej.

Tajemnicza grota

Każdy wierzący człowiek, który w swoim chrzcie znalazł się „w Chrystusie”, jak mówi św. Paweł, cały czas odkrywa, czym to dla niego jest i co mu to daje. Jeżeli tego nie robi – często porzuca więź z Nim, ponieważ to, co daje nam chrzest jest nieoczywiste i trzeba odkryć zawartości tego daru – jak gdyby rozpakować otrzymany prezent – aby się przekonać, czym może stać się dla mnie.

 

Św. Jan od Krzyża mówi w „Pieśni duchowej”, że „Chrystus jest Kamieniem z wydrążonymi głębokimi grotami, którymi są jego tajemnice i że wiele jeszcze zostało do zgłębienia … jest On jak wielkiej obfitości kopalnia z licznymi pokładami skarbów, które nigdy nie zostaną wyczerpane – ponieważ im głębiej się wchodzi, tym więcej w każdym kolejnym miejscu odkrywa się nowych złóż bogactw” (Pieśń duchowa, strofa 37).

 

I właśnie taką „grotą do odkrycia” w tajemnicy Chrystusa jest Jego zmartwychwstanie. Ono istotnie dokonało się w grocie – dziś jest ona sercem bazyliki Anastasis, czyli Zmartwychwstania, w Jerozolimie. Jest w niej pusty grób – miejsce, gdzie złożone było ciało Jezusa podczas Jego pogrzebu i spoczywało w nim do trzeciego dnia, ukryte w głębi groty. O świcie trzeciego dnia grób otwarty okazał się pusty i pozostaje tak do dziś, jako czcigodna pamiątka dla wierzących. Pustka jest znakiem, że Jezus nie pozostał w śmierci. A co się z Nim stało?

Życiodajna relacja

Pismo święte na określenie zmartwychwstania Chrystusa używa dwóch wyrażeń: powstał i został wskrzeszony. To oznacza ważną rzecz: Jezus swoją własną mocą powstał ze śmierci, ale nie był w tym sam: to Ojciec obudził Go i podniósł ze snu śmierci. Jezus został wskrzeszony przez Ojca i wszedł w Jego przestrzeń, w przestrzeń Ducha, w przestrzeń osobową, żywą. Zmartwychwstanie odsłania nam Boga jako relację miłości – miłości tak mocnej, że przechodzi poza śmierć, jest życiodajna i ożywiająca. Zmartwychwstały Jezus jest otwarciem tej przestrzeni dla innych i każdy, kto został zanurzony, wszczepiony w Niego, pozostaje wewnątrz tej relacji miłości i życia.

Jezus w zmartwychwstaniu nie przestał być człowiekiem. Jego człowieczeństwo zostało przemienione przechodząc przez śmierć, jest odtąd inne, chwalebne, ma inne właściwości, jednak dotyka tego świata i „przemienia nasz czas i naszą przestrzeń w nowy, sobie właściwy sposób bytowania” ( H.U.von Balthasar). Jezus jest obecny dla świata w nowy sposób, nieuchwytny – jak mówi o tym św. Paweł: „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Jest obecny przez relację ze swoimi uczniami. Jego obecność i kontakt z „naszym wymiarem” jest poprzez uczniów, którym się zjawia, dla których się uobecnia przez dłuższą lub krótszą chwilę i pozostawia w ich sercach ślad. Każde objawienie Zmartwychwstałego jest „jak rozszczepienie skumulowanego białego światła, które daje się rozłożyć na kolorowe widmo, będące ciągłym przechodzeniem barw, a jednocześnie okazującym największe opozycje między kolorami. Ewangeliczne przekazy mówiące o zmartwychwstaniu tworzą ciągłość, jak i nieprzejednaną opozycję” (H.U. von Balthasar). Tak, każde spotkanie Zmartwychwstałego Jezusa jest inne, nieprzystające do poprzedniego i każdy świadek ma swoje niepowtarzalne doświadczenie, często niepodobne do innych. Co więcej, spotkanie z Jezusem jest możliwe wyłącznie z Jego inicjatywy. Jest nawiązaniem relacji, przerwanej przez śmierć, a wcześniej przez samych uczniów przy pojmaniu Jezusa, kiedy „wszyscy opuścili Go uciekając” (Mk.14, 50). Jest obdarowaniem relacją na nowo. Jest przebaczeniem opuszczenia i zdrady. Widać to w spotkaniu nad jeziorem (J.21), – w ten sposób uczniowie są wybrani przez Zmartwychwstałego na nowo.

 

I właśnie tutaj dotykam sedna pytania: Czym jest dla mnie zmartwychwstanie Chrystusa?

Zmartwychwstały jest Przymierzem.

„Ja jestem krzewem winnym, wy gałązkami” (J.15, 5)

 

Jezus zmartwychwstały przenika nas i wszystko, w czym żyjemy. Jeżeli jest w nas otwartość na Niego, jeżeli chcemy pozostawać „w Nim”, to On niejako „wszczepia nas” w ten wymiar, w którym żyje, w relację z Ojcem, w źródło życiodajne. Jesteśmy wszczepieni w wieczność, w chwałę, jaką jest miłość osobowa, życiodajna, niezniszczalna. Tym właśnie jest nasza wiara, nasz chrzest. To nowe życie w nas potrzebuje oddechu, krwiobiegu i pokarmu – dlatego sakramenty dają nam oddech Ducha, Krew, która zmywa nasze grzechy i ożywia nasze serca, oraz chleb, który karmi nas miłością i bliskością.

 

Zmartwychwstały jest Przymierzem wciąż nowym i odnawiającym nas. Doświadczenie niewierności, grzechu, odejścia od Niego nigdy nie jest końcem, ponieważ mocniejsza okazuje się Jego miłość. On wybiera na nowo przebaczając. Sakrament pojednania, w którym On przyjmuje mnie z moją nędzą i martwotą, odradza mnie, ożywia mnie. Pozwala mi odczuć, jakie przestrzenie życia On przeznaczył dla mnie, jaka jest siła Jego miłości i obecności – wciąż nowej, wciąż zaskakującej i większej.

 

Zmartwychwstały przez swoje przyjście do uczniów powiedział : Chcę być z tobą. Po tym wszystkim – chcę być właśnie z tobą. I mówi to zawsze w sakramencie pojednania, który naprawdę jest sakramentem zmartwychwstania, życia – życia mocniejszego niż śmierć i owocującego, dlatego, że jest wrastaniem w winny krzew, wszczepieniem w wieczność. W życie, które naprawdę jest życiem.

Wielkanoc

Wielkanoc

On zstąpił z nieba na ziemię dla cierpiącego człowieka i przyoblókłszy się w jego ciało w łonie Dziewicy, wyszedł stamtąd jako człowiek. Biorąc ciało podległe cierpieniu, wziął na siebie mękę cierpiącego człowieka i zniszczył ją. Duchem zaś, który nie mógł umrzeć, zabił śmierć - morderczynię człowieka (...)

On jest Tym, który wywiódł nas z niewoli na wolność, z ciemności do światła, ze śmierci do życia, spod władzy tyrana do wiecznego królestwa (...) On jest Paschą naszego zbawienia.

On jest milczącym Barankiem, Barankiem zabitym, zrodzonym z Maryi, pięknej owieczki. Wzięty ze stada, poprowadzony na zabicie, wieczorem został złożony w ofierze, a nocą go pogrzebano. Nie łamano Mu kości na drzewie krzyża, a będąc z ziemi nie uległ rozkładowi, lecz powstał z martwych i wskrzesił człowieka, wyprowadzając go z otchłani.

Wszystkim, którzy tu zajrzą, z okazji najważniejszych świąt naszej wiary życzymy głębokiego zanurzenia się  – przez wiarę właśnie – w tajemnicy obecnego czasu i spotkania ze Zwycięzcą śmierci!

Przylgnijmy do milczącego Baranka i pozwólmy się Mu poprowadzić także wtedy, gdy jest to przejście przez jakąkolwiek śmierć, kiedy raniona jest nasza nadzieja. Zaufajmy, że On jest w niej z nami, zaufajmy Jego miłości bardziej niż sobie. Naszym jedynym celem i przeznaczeniem jest pełnia życia. Tego On dla nas pragnie i do tego każdego z nas stworzył. 

Przy tej okazji chcemy bardzo podziękować Wam za każde dobro, które nas od Was spotyka, a najbardziej za włożone w nie serce i trud, za te więzi, które z nami tworzycie. 

Wyrzeczenie czy niszczenie

Wyrzeczenie czy niszczenie

„Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”

Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20) – to bardzo osobiste wyznanie św. Pawła zna każdy. I z pewnością odegrało ono i odgrywa nadal ogromną rolę w historii duchowości chrześcijańskiej. Z jednej strony – określa obiektywny cel życia każdego ochrzczonego. Z drugiej zaś – streszcza także w sobie esencję wszelkich dążeń osoby wiodącej głębokie życie duchowe, której jedynym pragnieniem jest zjednoczenie z Chrystusem lub – według terminologii św. Teresy z Avili – duchowe małżeństwo z Nim. Według naszej karmelitańskiej mistyczki stanowi ono szczyt rozwoju duchowego, który jest dostępny dla wszystkich chrześcijan już podczas życia na ziemi.

Zanim jednak nasza Święta doznała tej niewyobrażalnej łaski i pozwoliła w stopniu maksymalnym wejść Chrystusowi w swoje życie, przez wiele lat zmagała się ze swą słabością. Otwierała się na rozmaite, oczyszczające działania Pana, ale także pełne radości i szczęścia spotkania z Miłością. Odchodziła od Niego i pozwalała się Mu odnajdywać i zdobywać. Przeszła długą i trudną drogę do pełni życia w Bogu. A On poprosił Teresę, aby swoim doświadczeniem duchowym dzieliła się z innymi. Czyniła to poprzez bezpośrednie kontakty z osobami jej współczesnymi, przede wszystkim swoimi siostrami w Karmelu. Ale nie tylko. Doświadczenie żywego Boga, które stało się jej udziałem, nie przetrwałoby aż do naszych czasów gdyby nie liczne i o wielkiej głębi teologicznej dzieła literackie Teresy. Za ich pośrednictwem święta Hiszpanka pragnie pociągnąć swoje córki duchowe do totalnego oddania się życiu pogłębionej modlitwy. Próbuje, na ile tylko zdoła wyrazić język ludzki, opisać piękno Chrystusa i rozkosze Jego miłości, którymi pragnie On tak hojnie obdarzać ludzi. Jednocześnie Święta poucza, jaką pracę nad sobą należy podjąć, aby tę nieskończoną miłość Jezusa coraz bardziej odwzajemniać. Również i przestroga zajmuje bardzo ważne miejsce w dziełach św. Teresy od Jezusa. Jak na prawdziwą matkę duchową przystało przestrzega przed rozmaitymi niebezpieczeństwami czającymi się na drogach wędrówki ku Bogu. Św. Teresa nie jest oczywiście jedyną autorką książek, które mają pomóc wierzącemu w jego drodze do świętości na przestrzeni dziejów chrześcijaństwa. Lecz na pewno jedną z najwybitniejszych, o czym świadczy chociażby nadanie jej tytułu Doktora Kościoła.

Można się tylko cieszyć, że również i współcześnie na rynku wydawniczym ukazują się pozycje o podobnym charakterze. Z szerokiego ich wachlarza wybija się zdecydowanie, moim zdaniem, „Zagrożenia i wypaczenia życia zakonnego”, która wyszła spod pióra Dom Dysmasa de Lassus’a Przeora Wielkiej Kartuzji.* Tytuł informuje nas, że książka zaadresowana jest do osób zakonnych. Z tekstu umieszczonego z tyłu okładki dowiadujemy się, że powstała na skutek ujawnienia wielu nadużyć w zakonach i innych wspólnotach osób konsekrowanych. To prawda. Jednak tematyka poruszana przez francuskiego mnicha jest szeroka. Nie wyczerpuje się bynajmniej na temacie skandali oraz sprawach dotyczących wyłącznie zakonników. A to sprawia, że z jej lektury odniesie wiele pożytku każdy wierzący:

*Dom Dysmas de Lassus szerszemu gronu czytelniczemu znany jest z współtworzonej z kard. Robertem Sarahem oraz Nicolasem Diatem książki „Moc milczenia”.

Ojciec Dysmas de Lassus, przeor Wielkiej Kartuzji […] poruszony skandalami, które dotknęły wspólnoty życia religijnego, postanowił poszukać w teologii, duchowości monastycznej i psychologii lekarstwa na zadane rany. Wraz z zaproszonymi współpracownikami analizuje, jakie zagrożenia i wypaczenia mogą się pojawić w formacji i późniejszym życiu zakonnym oraz do czego mogą prowadzić. Pokazuje również jak ich uniknąć.”* (Jakub Kołacz SJ, https://wydawnictwowam.pl/prod.zagrozenia-i-wypaczenia-zycia-zakonnego.30217.htm?sku=86561, [dostęp: 27.01.2023r.])

O jakie zagrożenia chodzi?

Nie sposób oczywiście w tym artykule pisać o wszystkich tematach omawianych przez przełożonego kartuzów. Zdecydowałam się pominąć tematykę związaną ściśle ze współczesnymi skandalami w Kościele. Wyłuskałam natomiast wątek traktujący o jednym z zagrożeń na drodze życia duchowego, który dotyczy wszystkich chrześcijan, niezależnie którą drogą powołania idą.

Powróćmy w tym miejscu do poruszającego wyznania św. Pawła „Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20) Zainteresował mnie fragment książki de Lassus’a, w którym omawia on ten właśnie werset. I możemy zaczerpnąć od niego wiedzę, w jaki sposób niewłaściwa interpretacja tego fragmentu Biblii może zniszczyć życie nawet najbardziej gorliwego chrześcijanina.

Jedno z zagrożeń polega na tym, że piękna maksyma św. Pawła, będzie przez adepta drogi duchowej rozumiana w sposób następujący: „Nic nie jesteś wart, trzeba cię całkowicie usunąć, aby twoje miejsce zajął Chrystus”.*(Dysmas de Lassus, Przeor Wielkiej Kartuzji, Zagrożenia i wypaczenia życia zakonnego, WAM 2022, s.228.)  I chociaż taka interpretacja myśli Pawłowej pochodzi z protestantyzmu, od Marcina Lutra, w jakiś jednak sposób zdołała się zakorzenić w umysłach wielu tych, którzy podjęli Boże zaproszenie do zjednoczenia z Nim w łonie i Tradycji Kościoła Katolickiego. Według Lutra bowiem człowiek na skutek grzechu jest totalnie zepsuty. Zasługi Jezusa nas co prawda usprawiedliwiają i okrywają naszą bezgraniczną nędzę, niczym płaszcz, ale tylko – niejako – od zewnątrz, bo w swojej istocie człowiek tak jak był, nadal pozostaje zepsuty.

Dusza na balu przebierańców

Takie myślenie o grzeszności człowieka przywołuje mi skojarzenia z balem przebierańców: ubieramy się w strój króla czy królowej, ale to nie sprawia, że istotnie stajemy się wówczas osobami o takiej wysokiej roli społecznej. A przecież naszym najgłębszym powołaniem jest przemienienie, a nawet – przebóstwienie dzięki zjednoczeniu z Chrystusem Bogiem-Człowiekiem, a nie tylko okrycie szatą łaski „od zewnątrz”.

Wyrzeczenie czy niszczenie człowieczeństwa

Skoro więc człowiek jest dogłębnie, beznadziejnie zepsuty, to rzeczywiście, nie pozostaje nic innego, jak, w ramach drogi duchowej, całkowicie go usunąć, ażeby mógł w Nim żyć Chrystus. Dokonuje się to m. in. poprzez wyrzeczenie się siebie. Niezmiernie łatwo można pomylić zdrowe wyrzeczenie się siebie z procesem degradacji swojej własnej osoby.
Możemy się bowiem czasem w Kościele spotkać z takim podejściem „pedagogicznym”, że w ramach „troski” o to, aby osoba nie wpadła w pychę, kwestionuje się jej wszystkie zalety, dary, wszystko to, czym jest.*(Tamże, s. 229) Oczywiście – pokora jest niezbędna, ale raczej jako głęboka świadomość, że wszystko w nas jest dziełem łaski i darem Boga, a nie niszczenie obdarowania Bożego w ramach zabiegania o tę cnotę. I prowadzi się takiego nieszczęśnika w kierunku tłamszenia tychże wartości, negowania ich. Nie może on już tych wartości nie tylko rozwijać, ale również służyć nimi bliźnim. Takie rozumienie wyrzeczenia i pokory naprawdę ma swoje miejsce w Kościele! I to niejednokrotnie w ramach instytucji bardzo szanowanych: kierownictwa duchowego, formacji, a także we wspólnotach gromadzących osoby świeckie. To zjawisko może się pojawiać wszędzie tam, gdzie człowiek spragniony Boga powierza się innemu w przekonaniu, że ten drugi jest autorytetem i w zaufaniu, iż prowadzi go drogą pewną i bezpieczną do wymarzonego celu. Środkiem do niego jest niszczenie człowieka, po to, aby w wytworzoną w ten sposób pustkę zstąpił Chrystus i Jego dary, wobec których przecież wszystkie inne wartości to tylko śmieci (por. Flp 3, 8-9). Stwierdzenie to na pewno obiektywnie jest prawdziwe, skoro znalazło się w Piśmie Świętym potwierdzone autorytetem nie tylko św. Pawła Apostoła, ale i Kościoła. Jednak należy to wszystko rozumieć w sposób właściwy: czy bowiem cel uświęca środki?

Ofiara wynika z miłości znacznie bardziej niż miłość z ofiary. Duchowość ogołocenia szybko staje się niezdrowa, jeśli nie jest dostatecznie oczywiste, że ogołocenie ukazuje miłość, ale jej nie stwarza. Aby powiedzieć Umiłowanemu, że jest On dla nas wszystkim, uwalniamy się od tego, co jest zbędne i co nie jest Nim. Okazując miłość w konkretnej rzeczywistości, nadając jej spoistość, aby nie pozostała na poziomie pięknych słów, wyrzeczenie pomoże jej wzrastać nada jej pewien niezbędny wymiar, ale jej nie zrodzi. Ujmując rzecz prosto: chęć odkrycia miłości przez wyrzeczenie, ogołocenie, pustkę, czy ofiarę to jakby zaczynanie od końca.

Dla św. Pawła piszącego, że wszystko oprócz Chrystusa to śmieci, oznaczało to tyle, że już naprawdę znał Chrystusa, był z Nim zjednoczony. I wobec absolutnej wartości Osoby Syna Bożego wszystko co ziemskie zblakło i nie miało żadnego powabu. I gotów był Apostoł Narodów wyrzec się dosłownie wszystkiego, nawet życia na ziemi. Św. Paweł jednakże naprawdę tak przeżywał więź z Chrystusem. Tak wielka miłość do Niego stanowiła prawdę jego życia – nie były to tylko piękne słowa czy duchowe marzenia i wzdychania! Natomiast sytuacja odwrotna – gdy człowiek nie poznał aż tak głęboko Chrystusa, kiedy nie został jeszcze tak mocno pociągnięty przez Jego Miłość i Piękno, a ma się wyrzec wszystkich ziemskich wartości naraz – nie zostanie bez poważnych konsekwencji. Takie to myślenie nie dość, że mija się z prawdą o naszej godności, to jeszcze ma zgubne skutki dla psychiki człowieka. Bowiem bez zdrowego szacunku do samego siebie nie można nie tylko normalnie funkcjonować, a tym bardziej osiągnąć pełni człowieczeństwa i co za tym idzie również i – szczęścia. * (Tamże s.228) Niestety, nader często zdarza się, że pustka wytworzona poprzez niszczenie samego siebie zionie śmiertelnym chłodem i prowadzi osobę zamiast do zjednoczenia z Bogiem do – zniechęcenia, depresji, acedii. * (Tamże, s. 226)

Unicestwianie siebie może również prowadzić – paradoksalnie – do kryzysu wiary: w jaki sposób nicość i pustka może wejść w relację z Bogiem? Jak mogę widzieć kochającego Ojca w Bogu, który zdaje się traktować wszystko co stanowi moją osobę jako nic nie wartą, jak śmiecia, do tego stopnia, że chciałby mnie wyrzucić, zająć moje miejsce i kochać zamiast mnie – samego Siebie? * (Tamże, s.229) Rodzi to uzasadniony niepokój: jaki obraz Boga może sprowokować takie myślenie? Czy nie przypomina niekiedy rodziców jakże, niestety, wielu z nas, którzy zamiast kochać nas jako jedynych i niepowtarzalnych, traktowali jak jakąś projekcję niespełnionych marzeń o samych sobie? A tępili i tłamsili wszystko to, co było rzeczywiście naszymi indywidualnymi cechami, które po prostu im się nie podobały. Przyznaję, że na samą myśl o takim Bogu, który miałby mnie traktować w ten sposób, dostaję gęsiej skórki. Jeżeli tego rodzaju „dobra nowina” mieszka gdzieś podskórnie w świadomości tak wielu chrześcijan, to trudno się dziwić, że tak masowy staje się odpływ wiernych z Kościołów, brak zainteresowania wiarą, czy wręcz nienawiść do niej. Sądzę, że może być to jeden z czynników, których zapewne jest wiele i zostały też już zapewne szeroko opisane. Ostateczną konsekwencją takiej drogi niszczenia siebie będzie nawet całkowita utrata wiary oraz porzucenie drogi życia duchowego, czy nawet powołania do wyłącznej służby Panu w Kościele – w wypadku życia kapłańskiego lub konsekrowanego.

Królewski trakt zawierzenia Bogu

 Może się jednak zrodzić pytanie: czy w takim razie osoba idąca drogą ku zjednoczeniu z Bogiem ma w ogóle zrezygnować z wyrzeczenia, skoro jest ono takie niebezpieczne? Absolutnie – nie! Na pewno jest miejsce na wyrzeczenia podejmowane z własnej inicjatywy lub z inspiracji osoby, która nam towarzyszy duchowo. Przy poważniejszych zamiarach w tej materii zawsze musi się to dokonywać w klimacie rozeznawania i w posłuszeństwie. Także i św. Teresa nigdy nie polecała praktykować umartwień dla nich samych, ale stosować je z gorliwością i roztropnością łącznie oraz w duchu posłuszeństwa.

 Jednak zdecydowanie najważniejsze byłoby dać się prowadzić Bogu, żeby On czynił ze mną, co zechce. Pozwolić się Jemu kształtować poprzez osoby i wydarzenia, których sami sobie nie wybieramy. To właśnie „królewski trakt” * (Tamże, s. 226) zawierzenia Bogu. Jest to droga całkowicie bezpieczna, ponieważ tylko On sam wie, co jest dla nas dobre: co nas oczyści i uświęci, a co nas zmiażdży. Nawet jeśli zostaniemy przez Pana zaproszeni do przyjęcia krzyża cierpienia (choroba, śmierć bliskiej osoby lub porzucenie przez nią, rzucane na nas oskarżenia i lekceważenie), którego nie szukaliśmy, to możemy w tym w pełni powierzyć się Panu. Skoro On to wszystko dopuścił, wskaże na pewno dalszą drogę, choć wydaje się nam, że to już koniec.

Najczęściej jednakże te Boże oczyszczenia dotyczą rzeczy małych, codziennych, którymi trudno się chwalić nawet przed sobą samym. Przykłady można by mnożyć bez końca: ciężar codziennych obowiązków, konieczność współpracy z osobami, których nie cierpię, od tygodnia leje jak z cebra, współsiostra prosi o przysługę, która jest dla mnie trudna, boli mnie głowa, a trzeba iść komuś z pomocą, nie pochwalono mnie za owoc pracy, który uznałam za tak wspaniały! * (Jako mistrzyni tak rozumianego wyrzeczenia zasłynęła nasza karmelitańska święta Teresa od Dzieciątka Jezus. Odsyłam do jej Rękopisów autobiograficznych.) Nie ma tu również żadnego miejsca na rozwój pychy, a mamy pewność, że to działanie Boga, który właśnie przycina swą winnicę, by wydała obfitszy owoc. Istotne jest przyzwolenie na prowadzenie Boga, który mnie nieskończenie kocha i jeśli coś bolesnego w moim życiu dopuszcza, to ufamy, że dla naszego dobra. Nie zaś – unicestwianie siebie samego za pomocą decyzji naszej, czy też tych, którym podlegamy!

Jesteście świątynią Boga

 „Nie lękajcie się! Otwórzcie, a nawet, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!” – z mocą nawoływał św. Jan Paweł II już w dniu inauguracji Jego pontyfikatu. I choć przede wszystkim słowa te były skierowane do przywódców politycznych, to z pewnością każdy może odnieść je osobiście do swojego życia, bo wiele jest w nas lęku przed bliską więzią z Bogiem właśnie z powodu obaw, że ta relacja doprowadzi do naszego totalnego unicestwienia. Lekarstwem na ten lęk mogłaby się stać właśnie prosta droga zawierzenia oraz aktywna, ale właściwie rozumiana praca nad sobą. Taka praca nad sobą nie polegałaby na niszczeniu siebie, ponieważ Bóg nas tak umiłował, że przez chrzest święty zamieszkuje w nas Trójca Święta, czyniąc nas świątynią swojej chwały, synami Bożymi, i oblubienicami Chrystusa. Dlatego też:

Nie ulega wątpliwości, że ta świątynia musi zostać opróżniona z tego, co ją wypełnia, z wołów, gołębi i zmieniających pieniądze, ale nie chodzi tu przede wszystkim o to, by się wyzbyć samych siebie, ale raczej by wyzbyć się wszystkiego, co nie jest nami, pod warunkiem, że właściwie rozumiemy, co tutaj znaczy my: my jako Boży obraz, który wyszedł z rąk Stwórcy, my ze wszystkimi darami naturalnymi i nadprzyrodzonymi, którymi nas obdarował. Bóg chce w nas zamieszkać, a nie zająć nasze miejsce. Chce uczynić tę świątynię godną swojej chwały:

Czyż nie wiecie, że jesteście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście (1 Kor 3, 16-17)

Czyż można wyobrazić sobie większą godność od tej, którą już otrzymaliśmy od Boga? Dlatego też nie mamy prawa do tego, aby niszczyć samych siebie, bo jesteśmy świątynią i wyłączną własnością samej Trójcy Św.

A JEDNAK NADCHODZI WIOSNA…

A JEDNAK NADCHODZI WIOSNA…

Prace na naszej budowie przeniosły się do środka już dawno.

Po pierwszych wykończeniu pomieszczeń przeznaczonych na kotłownię, które umożliwiły jeszcze w grudniu instalację pomp ciepła w nowym skrzydle, przeszliśmy natychmiast do prac w pozostałych wnętrzach.

 

Mamy za co dziękować wszystkim, którzy przyczynili się i przyczyniają do widocznego na zdjęciach postępu. Robimy to tutaj, ale przede wszystkim przed Panem na modlitwie. Mamy świadomość, że pomagacie nam często dużym własnym kosztem i bez rozgłosu. 

 

Prosimy Ojca, który widzi w ukryciu, aby Wam spłacił nasze wobec Was długi. 

ADORACJA

ADORACJA

Wśród różnych form modlitwy, jedną z bardziej popularnych jest adoracja eucharystyczna. Praktykowało ją wielu świętych, również wielu współczesnych znawców życia duchowego podpowiada, że warto ją podjąć. Jednak kiedy już siadamy czy klękamy przed Najświętszym Sakramentem często nie wiemy, co dalej? W poniższym tekście pragnę zwrócić uwagę czytelników na niektóre problemy, jakie mogą pojawić się wówczas, gdy na poważnie podejmiemy modlitwę adoracji. Oczywiście są to tylko wybrane zagadnienia. Mam nadzieję jednak, że nie są Państwu obce, a więc, że uświadomienie sobie różnych mechanizmów z omówionego obszaru pomoże w owocnym przeżywaniu adoracji. Z serca tego życzę!

ADORACJA

Kiedy dzisiaj słyszymy słowo „adoracja”, nasze myśli spontanicznie biegną do wnętrza Kościoła, w którym na ołtarzu lub w specjalnym miejscu przeznaczonym do tego celu, w otoczeniu wpatrzonych w Niego wiernych, znajduje się Najświętszy Sakrament… Moja wypowiedź będzie koncentrowała się właśnie na adoracji eucharystycznej, a w szczególny sposób na różnych zmaganiach, wątpliwościach i trudnościach, które mogą pojawić się podczas praktykowania tej formy modlitwy. Zanim jednak przejdziemy do tematu warto chyba uświadomić sobie, że sama adoracja jest czymś zdecydowanie głębszym, niż tylko modlitewną formułą. Jest wewnętrzną postawą najbardziej odpowiednią wobec Boga, i tak naprawdę tylko Jemu należną. To postawa uwielbienia, uniżenia i zachwytu wobec Tego, który przewyższa nas pod każdym względem. Rodzi się z prawdy – to nie sztuczne poniżanie się zmusza nas do tego, by paść na kolana. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy:

Adoracja jest zasadniczą postawą człowieka, który uznaje się za stworzenie przed swoim Stwórcą. Wysławia wielkość Pana, który nas stworzył, oraz wszechmoc Zbawiciela, który wyzwala nas od zła. Jest uniżeniem się ducha przed „Królem chwały” (Ps 24, 9-10) i pełnym czci milczeniem przed Bogiem, który jest „zawsze większy”. Adoracja trzykroć świętego i miłowanego ponad wszystko Boga napełnia nas pokorą oraz nadaje pewność naszym błaganiom.

Dlatego adoracja jest niejako podstawą wszelkiej modlitwy – jest:

pierwszym aktem cnoty religijności. Adorować Boga oznacza uznać Go za Boga, za Stwórcę i Zbawiciela, za Pana i Mistrza wszystkiego, co istnieje, za nieskończoną i miłosierną Miłość. „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Łk 4, 8) mówi Jezus, powołując się na Księgę Powtórzonego Prawa (Pwt 6, 13).

Świadomość tego kim jestem ja, a Kim jest Ten, przed którym staję, w naturalny sposób kieruje naszym ciałem, uczuciami i myślami, sprawiając, że spontanicznie rodzi się w nas pragnienie trwania w Bożej obecności właśnie w postawie adoracji. Czemu zatem tak trudno nam doświadczać tego podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu? Jak dotrzeć do tego miejsca w nas, które jest prostym uwielbieniem Boga w duchu i w prawdzie?

Patrz na tego, który patrzy na ciebie …

W ten sposób zapraszała do modlitwy swoje siostry św. Teresa od Jezusa – nasza Święta Matka, jak ją w Karmelu nazywamy. Wydaje się, że nic prostszego? Ale spróbujmy zrobić takie doświadczenie, aby przez tyle czasu, ile uda nam się wytrzymać, patrzeć na kogoś, kto patrzy na nas… W ciszy, bez słów… Jeśli ktokolwiek z Państwa próbował, na pewno pamięta uczucie zagubienia, odsłonięcia, pragnienie uczynienia czegoś i świadomość, że właśnie akurat nic czynić nie mieliśmy… Uff! Pisząca te słowa oblewa się zimnym potem na samo wspomnienie. Oczywiście każdy z nas jest inny, więc być może każdemu z Państwa coś innego wybiłoby się na plan pierwszy, gdybyście mieli okazję wzięcia udziału w opisanym doświadczeniu. Warto więc spróbować je przeżyć, aby poobserwować własne reakcje, aby – być może z niemałym zaskoczeniem – odkryć źródło swoich modlitewnych porażek. Bo chociaż na modlitwie stajemy przed Bogiem a nie przed człowiekiem, to jednak stajemy przed Nim my, zwykli ludzie i chcąc nie chcąc robimy to tak samo, jak zawsze, kiedy z kimś się spotykamy. Założenie jest proste – umawiam się z jedną osobą, że tyle, ile damy radę, będziemy patrzeć na siebie z życzliwością, rejestrując, co dzieje się w naszych uczuciach i myślach. Naturalnie opisane ćwiczenie nie tylko może pomóc nam w lepszym zrozumieniu, na czym polega część problemów z adoracją. Może również uświadomić, jakie korzyści wynosimy z jej praktykowania. Bo z jednej strony jest coś trudnego w takim patrzeniu na kogoś. Ale każdy, kto pozwoli sobie na nie szybko się przekona o rodzącej się bliskości z drugim człowiekiem. Bez problemu odsłoni się przed nim również zmiana w jego odniesieniu do samego siebie – jakże wzrasta nasze poczucie własnej wartości, kiedy ktoś kieruje na nas swoje życzliwe spojrzenie! Któż z nas nie marzy o bliskości, która jest bezpieczna, w której możemy doświadczyć przyjęcia, podarować i otrzymać miłość?

Bliskość

To właśnie ona paradoksalnie może być główną przeszkodą w adoracji. Z jednej strony potrzebujemy jej przecież, niemal jak powietrza. Z drugiej… czyż nie jest przerażająca? A Bóg jest wierny swoim słowom. Skoro powiedział, że pozostanie z nami do końca świata, to naprawdę z nami jest. I w Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy:

Istnieje głęboki sens w tym, że Chrystus chciał pozostać obecny w swoim Kościele w ten wyjątkowy sposób. Skoro w widzialnej postaci miał On opuścić swoich, to chciał dać nam swoją obecność sakramentalną; skoro miał ofiarować się na krzyżu dla naszego zbawienia, to chciał, byśmy mieli pamiątkę Jego miłości, którą umiłował nas aż „do końca” (J 13,1), aż po dar ze swego życia. Istotnie, będąc obecny w Eucharystii, pozostaje On w tajemniczy sposób pośród nas jako Ten, który nas umiłował i wydał za nas samego siebie. Pozostaje obecny pod znakami, które wyrażają i komunikują tę miłość.

Tylko, że my bardzo często zupełnie nie potrafimy być sami ze sobą, a przez to tak trudno nam podejść do Niego nawet wtedy, gdy wiemy, że na nas czeka po to, aby być z nami blisko. Może zresztą nie tylko o bycie samemu ze sobą chodzi, lecz i o samo bycie właśnie. Z jednej strony bowiem narzekamy na przeładowanie działaniami. Ale z drugiej strony, pozostawieni bez działania tracimy jakby grunt pod nogami. Po prostu być? Tak bezczynnie? Ale jak to wykonać? Nagle okazuje się, że jest nam niewygodnie, że trzeba się jakoś umościć, ale w sumie nie wiadomo jak. Ciągłe patrzenie w Najświętszy Sakrament też się nie sprawdza. Czy wolno zamknąć oczy? Poza tym nieustannie ktoś wchodzi lub wychodzi… Może z oddali ale jednak stale dobiegają jakieś dźwięki, które rozpraszają… Przeszkadza nam również to… czego nie ma! Najświętszy Sakrament zazwyczaj po prostu stoi na ołtarzu. Nie zmienia się, nie rusza, nie atakuje nagle jakąś mrożącą krew w żyłach informacją, która skutecznie przyciąga uwagę… Obecność Chrystusa, choć rzeczywista i prawdziwa, daje się dotknąć tylko przez wiarę – to zupełnie inny rodzaj kontaktu niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Choćby wówczas, gdy siadamy przed ekranem telewizyjnym, czy ekranem komputera, na które też się patrzy. Mówi się przecież o współczesnym człowieku, że adoruje ekran… Kiedy jednak patrzymy w telewizor czy oglądamy coś w komputerze rzeczywistość tam przedstawiona wciąga nas i dzięki temu po raz kolejny możemy się oderwać od tego co w nas. Chociaż siedzimy bez ruchu, w naszym umyśle rodzi się fikcyjne poczucie działania. Natomiast kiedy stajemy przed Bogiem, światło Jego obecności niemal bezlitośnie odsłania przed nami nas samych. Może więc nasze zwracanie uwagi na wszelakie zewnętrzne szczegóły jest tak naprawdę lękiem przed tym, co kryje się w naszych duszach? Dłuższe pozostawanie bez ruchu i – co dla niektórych może być nawet gorsze – bez słów, jest jak klucz do puszki Pandory. Otwiera nas na wszystko, co znajduje się w naszym umyśle i uczuciach. Konfrontuje nas ze sobą – a tego bardzo często zwyczajnie nie lubimy. Nagle odsłania się przed nami inny świat – chaos naszych wewnętrznych przeżyć, huk niewypowiedzianych zdań, zalewający nas ocean emocji z przerażeniem i złością na czele… Wszystko to zdaje się być jak potężna wichura, która co chwilkę podrywa nas z krzesła czy ławki domagając się zrobienia czegoś. Jak to wytrzymać? Nauczeni zajmować się tym, co na zewnątrz, czasem nawet nie potrafimy rozpoznać w tych wszystkich myślach siebie. Rozpoznać prostego faktu – to są tylko moje myśli, moje uczucia… Nie muszę nic z nimi robić. Cała ta szalejąca rzeczywistość jest po prostu częścią mnie i to w większości dość powierzchowną. Kiedy próbujemy ją opanować lub pominąć, zamiast spokojnie pooglądać i pozwolić jej odejść tracimy możliwość wejścia na głębię. Tracimy możliwość bliskiego spotkania!

On na nas patrzy

No i jest jeszcze ta świadomość, że On patrzy na mnie i to wszystko widzi. Często nie mamy doświadczenia bycia oglądanym bez oceny czy krytyki. Nie mamy doświadczenia bycia wobec drugiego, który kocha i dlatego patrzy na nas z życzliwością, z zainteresowaniem. Chcąc nie chcąc nasze ludzkie doświadczenia przerzucamy na Boga, zapominając, że On jest Inny niż wszyscy, których dotąd spotkaliśmy. Właśnie dlatego tak bardzo potrzebna jest nam wiedza o nas samych i o tym, co nosimy w naszych sercach. Bez niej bowiem nie bylibyśmy w stanie rozeznać tego, co dzieje się podczas modlitwy. Odróżnić naszych własnych wyobrażeń o Bogu, o Jego łasce i działaniu, od rzeczywistej obecności Boga. Jak często np. wydaje nam się, że Bóg milczy? Myślimy tak nawet wówczas, kiedy na adoracji stoimy twarzą w Twarz z wcielonym Słowem Boga. Takich paradoksów jest zresztą więcej, a odkrywanie ich przez konfrontację naszych myśli o Bogu, naszych uczuć i przekonań z obiektywną rzeczywistością jest jednym z dobrodziejstw adoracji. Dotyczy to również tych, którzy nie mają problemów z długim siedzeniem przed Najświętszym Sakramentem. Wyposażeni w naturalną umiejętność wyłączania myślenia, mogą godzinami wpatrywać się w jakiś punkt, mylnie przekonani o swojej głębokiej kontemplacji. Tymczasem prawdziwość modlitwy weryfikuje życie, a jej pierwszym owocem jest przemiana odniesień do bliźnich. Jeśli ich trwanie na adoracji nie nasącza miłością ich myśli, słów i czynów, to trzeba zadać pytanie kogo lub co adorują…

Prawda wyzwala

On tu jest naprawdę. Żywy, prawdziwy Bóg, który tęskni za spotkaniem ze swoim stworzeniem. Który poprzez wszystko stara się doprowadzić nasze skołatane serca do zanurzenia w życiodajnym Sercu Jezusa. Przenika nas i zna, czy o tym wiemy i to akceptujemy, czy nie, ale pragnie, abyśmy mogli czuć i doświadczać dobra, które płynie z modlitwy i świadomego przebywania w Bożej obecności. To, czego potrzebujemy, aby słowo o Jego miłości do nas stało się ciałem w nas, to czas. Bóg daje nam go z całą hojnością. Przyjmijmy ten dar, adorujmy Boga trwając przed Najświętszym Sakramentem!

Artykuł ukazał się w numerze czasopisma "Manreza" (2/2023), kwartalnika poświęconego duchowości. Tematem wiodącym tego wydania jest "Wprowadzenie do modlitwy". Zachęcamy do zajrzenia na: manreza.pl