STAN EPIDEMIOLOGICZNY

STAN EPIDEMIOLOGICZNY

Od połowy marca, jak wszyscy ludzie na Ziemi, przeżywamy stan epidemiologiczny, spowodowany koronawirusem. Prawdopodobnie nie my jedne przeżywamy w związku z tą sytuacją wiele uczuć: lęk o zdrowie własne i naszych bliskich, złość na ograniczenia, które komplikują nam życie (a które podejmujemy ze względu na odpowiedzialność i zdrowy rozsądek), smutek z powodu panującego cierpienia, obawy finansowe związane z utrzymaniem się. Przeżywamy także radość i wzruszenie wobec troski o nas i pomocy ze strony ludzi, mamy nadzieję, że ten trudny czas przyniesie także i dobro, choćby w postaci wyjścia poza utarte schematy religijne i pójścia w głąb tego, w co wierzymy. Świadomie mówimy „my”, bo „pójście w głąb” również nas dotyczy. Jak możemy, również same staramy się coś dawać innym ludziom, choćby na odległość (modlitwę, szyjemy maseczki). Kontakt „zdalny” jaki mamy obecnie z bliskimi upewnia nas, że faktycznie dzieją się rzeczy tak trudne jak i dobre. 

Pod względem formalno – prawnym, dostosowałyśmy się do zaleceń państwowych i kościelnych (Episkopat skierował do osób duchownych szereg dyrektyw). Szanujemy je tak, jak szanuje się prawo, uważamy też, że zalecenia mają na celu realną ochronę przed zarażeniem. Stanowią wyraz miłości i odpowiedzialności wobec siebie i bliźniego, dlatego chcemy je podjąć.  

Na furcie zainstalowałyśmy na kracie osłonę z pleksi, osoby przychodzące przyjmujemy w rękawiczkach lateksowych a ostatnio w obowiązkowej maseczce. Dezynfekujemy klamki, blaty… Odwołałyśmy wszystkie wizyty (bliskich i znajomych), nie przyjmujemy rekolektantów. Kontakty z osobami z zewnątrz ograniczamy do absolutnego minimum, co w praktyce zasadniczo oznacza dobrodziejów przywożących zakupy, kurierów i Pana listonosza. 

Jeżeli natomiast chodzi o, jakby to ująć, codzienną i praktyczną stronę tego przedsięwzięcia, to za dużo w naszym życiu nie zmieniło się – klauzura to jakby całożyciowa kwarantanna. Żyjemy w odosobnieniu, by zweryfikować nasze zdrowie do życia wiecznego.  To raczej Wy, nasi czytelnicy, możecie posmakować zamkniętego trybu życia: bez wychodzenia, z ograniczoną możliwością rozrywek, a za to z koniecznością wykonania szeregu prac, ciągle w tym samym gronie… Trzeba przyznać, że formacja zakonna daje nam lata, aby przywyknąć do tego stanu rzeczy, Was spotkało to z dnia na dzień. Poza tym, my mamy całą tradycję wspomagającą nas w klauzurowym procederze. Różne zasady, których przestrzegamy z pozoru mogą wydawać się bez sensu, ale faktycznie rzecz biorąc ten sens mają. Weźmy np. milczenie: my swobodnie rozmawiamy tylko czasem. Przez sporą część dnia po prostu nie mówimy do siebie, albo komunikujemy się czysto technicznie: „Gdzie jest cebulka do wysiania?”, „Zapłaciłam już te rachunki”, „Komin się zatkał”, „Teraz nikt nie przyjedzie ale później tak”. Nie wchodzimy sobie co cel (do pokoi)… Natomiast w czasie wyznaczonym rozmawiamy i na wesoło (rekreacje) i na poważnie (kapituły). Nie sądzicie, że nie jest to takie głupie? 

Duchowy wymiar tego czasu stawia przed nami spore wyzwania – z dużym bólem wiązało się zamknięcie kaplicy. To jest to, co możemy i chcemy dać ludziom – przestrzeń do modlitwy indywidualnej, wspólna modlitwa z nami… Obecnie uczymy się ufać, że Bóg sam poprowadzi i zatroszczy się o osoby szukające modlitwy. Chociaż same mamy dostęp do sakramentów, staramy się poprzez realne gesty łączyć z tymi, którzy są odcięci od tego źródła łaski. Poprzez modlitwę staramy się, aby nie byli sami: chorzy, umierający, cierpiący z powodu izolacji i braku opieki, wszyscy ci, którzy „ze skóry wychodzą”, aby pomóc… także nauczyciele trudzący się zdalnym nauczaniem, wszyscy pracujący, wspierający osoby starsze, ci którzy zmagają się z chorobami innymi niż koronawirus, a którzy mają obecnie problem z opieką medyczną… Duchowo staramy się być obecne i nie odcinać się od ciężaru aktualnych wydarzeń.