STAN EPIDEMIOLOGICZNY

STAN EPIDEMIOLOGICZNY

Od połowy marca, jak wszyscy ludzie na Ziemi, przeżywamy stan epidemiologiczny, spowodowany koronawirusem. Prawdopodobnie nie my jedne przeżywamy w związku z tą sytuacją wiele uczuć: lęk o zdrowie własne i naszych bliskich, złość na ograniczenia, które komplikują nam życie (a które podejmujemy ze względu na odpowiedzialność i zdrowy rozsądek), smutek z powodu panującego cierpienia, obawy finansowe związane z utrzymaniem się. Przeżywamy także radość i wzruszenie wobec troski o nas i pomocy ze strony ludzi, mamy nadzieję, że ten trudny czas przyniesie także i dobro, choćby w postaci wyjścia poza utarte schematy religijne i pójścia w głąb tego, w co wierzymy. Świadomie mówimy „my”, bo „pójście w głąb” również nas dotyczy. Jak możemy, również same staramy się coś dawać innym ludziom, choćby na odległość (modlitwę, szyjemy maseczki). Kontakt „zdalny” jaki mamy obecnie z bliskimi upewnia nas, że faktycznie dzieją się rzeczy tak trudne jak i dobre. 

Pod względem formalno – prawnym, dostosowałyśmy się do zaleceń państwowych i kościelnych (Episkopat skierował do osób duchownych szereg dyrektyw). Szanujemy je tak, jak szanuje się prawo, uważamy też, że zalecenia mają na celu realną ochronę przed zarażeniem. Stanowią wyraz miłości i odpowiedzialności wobec siebie i bliźniego, dlatego chcemy je podjąć.  

Na furcie zainstalowałyśmy na kracie osłonę z pleksi, osoby przychodzące przyjmujemy w rękawiczkach lateksowych a ostatnio w obowiązkowej maseczce. Dezynfekujemy klamki, blaty… Odwołałyśmy wszystkie wizyty (bliskich i znajomych), nie przyjmujemy rekolektantów. Kontakty z osobami z zewnątrz ograniczamy do absolutnego minimum, co w praktyce zasadniczo oznacza dobrodziejów przywożących zakupy, kurierów i Pana listonosza. 

Jeżeli natomiast chodzi o, jakby to ująć, codzienną i praktyczną stronę tego przedsięwzięcia, to za dużo w naszym życiu nie zmieniło się – klauzura to jakby całożyciowa kwarantanna. Żyjemy w odosobnieniu, by zweryfikować nasze zdrowie do życia wiecznego.  To raczej Wy, nasi czytelnicy, możecie posmakować zamkniętego trybu życia: bez wychodzenia, z ograniczoną możliwością rozrywek, a za to z koniecznością wykonania szeregu prac, ciągle w tym samym gronie… Trzeba przyznać, że formacja zakonna daje nam lata, aby przywyknąć do tego stanu rzeczy, Was spotkało to z dnia na dzień. Poza tym, my mamy całą tradycję wspomagającą nas w klauzurowym procederze. Różne zasady, których przestrzegamy z pozoru mogą wydawać się bez sensu, ale faktycznie rzecz biorąc ten sens mają. Weźmy np. milczenie: my swobodnie rozmawiamy tylko czasem. Przez sporą część dnia po prostu nie mówimy do siebie, albo komunikujemy się czysto technicznie: „Gdzie jest cebulka do wysiania?”, „Zapłaciłam już te rachunki”, „Komin się zatkał”, „Teraz nikt nie przyjedzie ale później tak”. Nie wchodzimy sobie co cel (do pokoi)… Natomiast w czasie wyznaczonym rozmawiamy i na wesoło (rekreacje) i na poważnie (kapituły). Nie sądzicie, że nie jest to takie głupie? 

Duchowy wymiar tego czasu stawia przed nami spore wyzwania – z dużym bólem wiązało się zamknięcie kaplicy. To jest to, co możemy i chcemy dać ludziom – przestrzeń do modlitwy indywidualnej, wspólna modlitwa z nami… Obecnie uczymy się ufać, że Bóg sam poprowadzi i zatroszczy się o osoby szukające modlitwy. Chociaż same mamy dostęp do sakramentów, staramy się poprzez realne gesty łączyć z tymi, którzy są odcięci od tego źródła łaski. Poprzez modlitwę staramy się, aby nie byli sami: chorzy, umierający, cierpiący z powodu izolacji i braku opieki, wszyscy ci, którzy „ze skóry wychodzą”, aby pomóc… także nauczyciele trudzący się zdalnym nauczaniem, wszyscy pracujący, wspierający osoby starsze, ci którzy zmagają się z chorobami innymi niż koronawirus, a którzy mają obecnie problem z opieką medyczną… Duchowo staramy się być obecne i nie odcinać się od ciężaru aktualnych wydarzeń. 

NASZA FORMACJA STAŁA

NASZA FORMACJA STAŁA

W życie każdej z nas jest wpisane głębokie poczucie odpowiedzialności za odpowiedź dawaną Bogu, stały osobisty trud wzbogacania swojej świadomości: Kim jestem, co mówię o samej sobie? Co znaczy być karmelitanką? Czego Jezus pragnie osobiście ode mnie jako karmelitanki? Chodzi o stałą troskę o odpowiedź, jaką ze swej strony daję Bogu powołującemu mnie, odpowiedź będącą świadomym wyrazem mnie jako osoby.

 

Godność osoby wymaga DARU GODNEGO OSOBY. Godnego osoby, więc szczerego, prawdziwego, będącego świadomym wyrazem osoby. Godnego osoby, zatem głęboko przemodlonego, przemyślanego i rozpieczętowanego, nie tylko na poziomie serca i uczuć, ale i umysłu. Godnego osoby, więc – wytrwale pogłębianego przez OSOBĘ od strony nauki-wiedzy i konsekwentnie realizowanego w praktyce życia przez stawanie po stronie rozeznanych wartości.

 

Natura osoby ludzkiej jest intelektualna, dlatego potrzebuje udoskonalenia poprzez mądrość, która z łagodnością pociąga umysł człowieka do prawdy i dobra (por. K. Wojtyła, Wstęp ogólny do dokumentów soborowych: U podstaw odnowy).

 

Godność karmelitanki wymaga, aby karmelitanka działała ze świadomego wyboru, poruszona od wewnątrz poprzez głębokie przekonanie o wartościach.

 

Każda z nas szuka tego udoskonalenia poprzez mądrość, która z łagodnością pociąga umysł do wartości. Wartości, jaką stanowi – milczenie, modlitwa, praca w samotności.

 

Współczesny zalew informacji, różnorodnych sposobów myślenia, teorii, prądów nauki, przesłania wewnętrzne spojrzenie człowieka, który zaczyna wszystko podważać i traci odwagę w obliczu wielkich pytań o Boga, o sens życia, śmierć, wieczność.

 

Relatywizm zdaje się być jedyną postawą godną współczesności a nawet ustanawiany jest rodzaj dyktatury relatywizmu, która nie uznaje niczego za pewnik, a jedynym miernikiem ustanawia własne ja i jego zachcianki (kard. Joseph Ratzinger, Homilia na rozpoczęcie konklawe, 18.04.2005 r.).

 

Dlatego staramy się budzić w naszej wspólnocie odwagę pytań metafizycznych, odwagę wielkich pytań. Mamy świadomość, że im więcej osób w naszej, wspólnocie straci odwagę wielkich pytań, tym głębszy relatywizm ogarnie wspólnotę. Wobec wyzwań naszej epoki uważamy za bardzo ważne uzupełnienie, czy też pogłębienie, formacji filozoficznej, szczególnie studium antropologii chrześcijańskiej. Podjęcie przesłania encykliki Jana Pawła II Fides et ratio wydaje się być niezbędne wobec niebezpieczeństwa zubożenia transcendentnego wymiaru osoby.

 

Wiara i powołanie są DAREM BOGA, ale wymagają naszej świadomej postawy, trudu poszukiwań, określania wartości, wybierania tego, co tym wartościom służy.

 

Chcemy nieustannie wzbogacać świadomość naszego miejsca i naszej odpowiedzialności w Kościele. W ten sposób odnawiamy naszą karmelitańską tożsamość wobec wyzwań nowych czasów. Jest to pasjonująca przygoda.

 
 

SŁOWO BOŻE I KARMEL SŁOWA

SŁOWO BOŻE I KARMEL SŁOWA

W GODZINIE KORONAWIRUSA

Kiedy piszę ten tekst krzywa pokazująca liczbę zachorowań na koronawirusa wciąż idzie ku górze i wiele osób siedzi zamkniętych w czterech ścianach. Niektórzy wiodą w tym dziwnym czasie, który się nam przydarza, żywot pustelników. Inni zaś żyją bardziej, jak my na co dzień, w rodzinnej klauzurze w domach, w których funkcje aprowizacyjne pełni któreś z rodziców. Pandemia sprawiła przymusowe podobieństwo zewnętrznej formy życia, prowokuje podobne zmagania i napięcia. Zbliża nas do Was, usuwając powierzchowne różnice. To dogodny, choć trudny moment do napisania tego krótkiego tekstu o tym, co Karmel Słowa Bożego chce powiedzieć Wam o tym Słowie. Kiedy bardzo ograniczony jest dostęp do Eucharystii i wierzący czują wyraźnie głód Ciała i Krwi Pańskiej, to Słowo Boże może stać się uprzywilejowanym, bo dostępnym zawsze miejscem spotkania z Bogiem.

Słowo Boże, to z Biblii, dociera najczęściej we wspólnocie Kościoła poprzez czytania liturgiczne z dnia, w ten sposób wypełniając sobą nasze dni, karmiąc modlitwę, krążąc w naszej świadomości na podobieństwo krwi krążącej w naszym ciele.


Ale to samo Słowo – jak pisze o tym św. Jan Ewangelista w Prologu do swojej Ewangelii – jest odwiecznym Logosem, Słowem Boga, przez które wszystko się stało i w którym wszystko istnieje, czyli – można napisać – w którym wszystko staje się tu i teraz. Ten Logos chciał stać się ciałem, człowiekiem. Wkroczył w ludzkie ciało i ludzką historię. Wkracza także w moją historię!


Rzeczywistość Słowa Bożego łamie, przekracza, potoczne kategorie naszego myślenia. Słowo to Bóg, Słowo to Człowiek – Jezus Chrystus, w Słowie-Bogu wszystko istnieje, nic nie wydarza się poza Nim i jednocześnie Słowo zechciało dać się poznać w tekście Biblii, najpierw Starego potem Nowego Testamentu. To Ono daje się spożywać jako materia chleba i wina! Mówi o sobie, że jest naszą Drogą, Prawdą i Życiem. Słowo jest wszędzie! Przez wszystko się przejawia, we wszystkim mówi… Zamieszkuje moje tu i teraz, wewnątrz mnie samej i wypełniając Sobą wszystko poza mną, choć jednocześnie przekracza to wszystko.


Co my, karmelitanki bose, żyjące zamknięte za kratkami dla dobra reszty społeczeństwa – jak lubię mówić o nas, trochę żartując, a trochę mówiąc poważnie – chciałybyśmy powiedzieć o Słowie Bożym Wam wszystkim?


Przede wszystkim, że warto Go słuchać. Słuchać w tekście biblijnym, może traktować czytania przeznaczone na dany dzień, jak chleb, który podaje nam na dziś Kościół. Nie na darmo Sobór mówi o „stole Słowa Bożego”. Małe, codzienne Słowo Boga do mnie jak porcja chleba na ten konkretny dzień.


Słucha się go medytując Słowo w Jego osobowej obecności. I bardziej chodzi tu o bycie przed Nim, niż o myślenie o Nim. Bardziej o kołysanie w sobie Jego treści, niż o analizowanie jej. Przypomina mi się w tym miejscu fragment z Listu do Hebrajczyków: Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek. (Hbr 4,12-13)


Pozwolić Bogu patrzeć na siebie. Pozwolić Słowu, aby przenikało moje serce, moje wybory, moją rzeczywistość. Pozwolić Mu, aby mnie oglądał w mojej „nagości”, bezbronności, bez masek, dokładnie taką, jaką jestem. On mnie taką widzi. Kiedy ja mu na to pozwalam, wyznaję wiarę, że On kocha mnie taką, jaką jestem, że kocha bezwarunkowo. Wyznaję wtedy wiarę, że widzi mnie we wszystkim, co robię, we wszystkich wydarzeniach, w których uczestniczę. To może nie być łatwe, bo na pierwszy plan wysuwa się zawsze to, co mnie od Niego oddziela. I zdaje się zakłócać spotkanie. A może i otwiera się niespodziewanie mój lęk, że zostanę odrzucona? Przecież w tekście z Listu do Hebrajczyków mowa jest o sądzie! Może mam ochotę uciekać przed Jego spojrzeniem?


Czy jednak właśnie w tym miejscu nie potrzebuję Jego spojrzenia najbardziej? Czy nie potrzebuję, aby Słowo mnie obmyło, aby mnie tam spotkało i przyjęło? Warto wejść razem z Nim w te przestrzenie we mnie, aby doświadczać Jego miłosiernej miłości, a jednocześnie urealniać obraz samego siebie; nade wszystko zaś, aby smakować pokoju, który koi serce w tej Jego akceptującej, przebaczającej miłości. Jestem przekonana, że taki jest ten Jego sąd… Jest to sąd bezwarunkowej miłości. Niestety mamy jednak w sobie zdolność, żeby ją odrzucić, zwłaszcza kiedy nie godzimy się uznawać siebie takimi, jakimi naprawdę jesteśmy.


Chciałybyśmy więc każdemu i każdej z Was powiedzieć, że chcemy być blisko. Chciałybyśmy zaświadczyć, że jesteście mieszkaniem Słowa. Jesteśmy wszyscy tajemniczo połączeni w Jezusie, jesteśmy razem Jego Ciałem.


Wybierając klauzurę, chronimy bardziej naszą zdolność do trwania przy żywym Słowie w opisany wcześniej sposób niż oddzielenie. Zdaje się, że izolacja związana z koronawirusem może się okazać pomocna dla zrozumienia naszego wyboru. Otrzymujemy bowiem wiele sygnałów, że przymusowa redukcja części życiowego pędu i zaabsorbowania oraz utrata kontroli, sprzyjają bardzo modlitwie i – paradoksalnie – spotkaniu z bliskimi i ze sobą, dostrzeżeniu, co naprawdę się liczy. Boć modlitwa to też w końcu nic innego jak spotkanie…


Tekst powstał dla franciszkańskiego kwartalnika „Wypłyń na głębię”

PRZYJĘCIE NOWEJ SIOSTRY

PRZYJĘCIE NOWEJ SIOSTRY

Jesteśmy dzisiaj świadkami wielkich dzieł Bożych, na własne oczy oglądamy PRZEJŚCIE BOGA. To On sam pochylił się z miłością nad naszą Siostrą, wybrał Ją i wezwał. On w swojej miłości poszedł jeszcze dalej: działał w Niej z taką mocą i siłą, że to co po ludzku niemożliwe stało się możliwe – rozpoznała Jego tajemnicze działanie, zrozumiała Jego wezwanie, znalazła w sobie odwagę i siłę, by odpowiedzieć pozytywnie, zaryzykować całe swoje życie dla Niego.

 

W obliczu tego wydarzenia jesteśmy wzruszone, bowiem w każdej z nas odżywa tajemnica powołania. W głębi swojego istnienia dotykamy tego najczulszego miejsca: Pan jest i woła cię. Odkrywamy, że w każdej z nas tajemnica powołania jest żywa, świeża, pulsująca. Zawołane przez Jezusa całą swoją istotą wyrywamy się do osobistej, niepowtarzalnej, relacji przyjaźni i miłości z Nim. Stajemy zadziwione tym PRZEJŚCIEM BOGA przez życie naszej Siostry i życie każdej z nas.

 

Kochana Siostro, przyjmujemy Ciebie z ogromną radością do naszego grona małych i ubogich, zadziwionych Bożym wybraniem, zadziwionych bogactwem łaski Boga. Ogarniamy Cię modlitwą, cieszymy się Tobą i razem z Tobą. Zapewniamy Ciebie, że łaska komunii miłości z Chrystusem, którą otrzymałaś będzie Cię pochłaniała i rozpalała przez całe życie.

 

Życzymy, abyś doświadczając jak bardzo jesteś mała i jak bardzo łaska powołania przerasta Twoje siły – znała tylko jedną odpowiedź i tylko jedną drogę wyjścia, którą jest wytrwałe zapraszanie Go w tę swoją słabość. On nigdy takiego wołania nie pozostawia bez odpowiedzi!

 

Wyruszasz dzisiaj za Chrystusem-Barankiem, pragniesz poświęcić się Jemu całkowicie, pozostawać z Nim w zażyłości, chodzić za Nim dokądkolwiek idzie. Duch Święty będzie odsłaniał, przed Tobą zachwycające piękno tej trudnej drogi. On będzie Ciebie formował, wzbudzał pragnienia, skłaniał do pozytywnej odpowiedzi i pomagał w realizacji. On będzie Ciebie oczyszczał aż ukształtuje Cię na wzór Chrystusa, odtworzy w Tobie szczególną obecność Zmartwychwstałego Pana. Duch Święty pociągnie Ciebie do konkretnej służby wspólnocie, obdarzy duchowym macierzyństwem, będziesz się radować odkrywając w sobie odblaski niewyczerpanego Źródła światłości.

 

Kochana Siostro, przez pokorę i życie w prawdzie nieustannie otwieraj Mu na oścież drzwi swojego człowieczeństwa.

ŚWIADECTWO O SŁOWIE BOŻYM

ŚWIADECTWO O SŁOWIE BOŻYM

Wprawdzie nasza religia nie jest religią księgi, ale jednak trudno przecenić wagę Bożego Słowa w życiu chrześcijanina. Stąd nie dziwi pragnienie zgłębiania go, uczenia się różnych sposobów czytania, pragnienie czytania Słowa w językach oryginalnych, które towarzyszyło wielu miłośnikom Boga i świętym na przestrzeni wieków. Także dziś wypełnia ono serca wszystkich wierzących. Ja chciałabym podzielić się moim doświadczeniem wędrowania w rytmie Słowa, ufając że być może okaże się ono dla kogoś pomocne na drodze wiary. Będzie to doświadczenie ubogie, „bose” – jak na karmelitankę bosą przystało.

 

 

Moja przygoda z Biblią zaczęła się w szkole średniej, ale miała swoje „preludium” kilka lat wcześniej. Jedna z koleżanek podzieliła się kiedyś ze mną, że przeczytała „wspaniałą”, jak ją określiła, książkę. Zainteresowana poprosiłam o pożyczenie. Niestety okazało się, że czytała horror. Byłam wtedy na tyle niemądra, że wzięłam go do domu i przeczytałam w całości. Zaowocowało to nie tylko strachem, ale również poczuciem ogromnego cierpienia i rozpaczy. Przerażona poprosiłam wówczas o pomoc anioła stróża i on – jak wierzę – zaingerował tak, że mogłam spokojnie zasnąć i zostać uwolniona od wszystkich, trudnych przeżyć. Dzięki temu doświadczeniu zrozumiałam, że wprawdzie każda książka pisana jest przez człowieka, ale są ludzie, którzy pozwalają większym od siebie siłom działać poprzez siebie i nie jest to bez wpływu na tych, którzy ich dzieła później czytają. Uświadomiłam sobie, że kiedy biorę do ręki jakiś tekst, daję do siebie przystęp bądź myśli ludzkiej, bądź złośliwości złego ducha, bądź… dobroci i miłości Ducha Bożego.

 

 

Do przeczytania Biblii zachęciła mnie moja katechetka. Kiedyś pożaliła się nam na lekcji, że my, katolicy bardzo rzadko otwieramy księgi Pisma Świętego, podczas, gdy inne odłamy chrześcijaństwa, czy nawet wyznawcy innych religii, mają zdecydowanie więcej miłości i uważności na Słowo Boga. Powiedziała nam, że bez wahania potrafimy czytać grube tomy dlatego, że zostały one uznane za dziedzictwo kultury, a do Biblii nie zaglądamy nieraz przez całe życie.

 

 

Postanowiłam wtedy, że ze mną tak nie będzie. Poprosiłam rodziców o własny egzemplarz Słowa i… odstawiłam je na półkę. Chciałam je przeczytać bez narzucania sobie systematyczności. Zrobiłam tylko jedno założenie – że przeczytam je od początku do końca niczego nie pomijając.

 

 

Po około roku Słowo zawołało. Przypomniało mi się, że je mam i że obiecałam sobie je przeczytać. I przypomniało mi się również, że biorę do ręki Księgę pisaną pod natchnieniem Ducha Świętego, a otwierając ją daję do siebie przystęp właśnie temu Duchowi. Zrodziła się więc w moim sercu modlitwa, pragnienie, aby to Duch Święty czytał mnie przez Biblię. Aby działał tak jak chce, z całą swobodą. I wyruszyłam w drogę Słowa.

 

Czytanie szło opornie. Były fragmenty, przy których zasypiałam, inne mnie denerwowały. Były takie, które śmieszyły i takie, które wydawały się dziwne i nielogiczne. Nie byłam też w stanie czytać zbyt długo na raz. W pewnym czasie czytałam Słowo po kilka razy dziennie. Ale zdarzył się i rok, w którym ani razu nie otworzyłam Biblii. Stąd pierwszy raz w całości przeczytałam ją po około siedmiu latach. Ciągle z tą samą modlitwą, aby to Bóg czytał mnie.

 

Kiedy doszłam do końca, moje serce zapragnęło powtórzyć to doświadczenie – Słowo wołało dalej.

 

Czytając zauważyłam, że doskonale pamiętam swoje reakcje na poszczególne fragmenty. Ale zauważyłam również, że reaguję już na nie inaczej. O wiele szybciej też dotarłam do końca. Dopiero jednak czytając za trzecim razem uświadomiłam sobie, jaką drogą byłam prowadzona. Były fragmenty, które nagle zrozumiałam. Mogłam naocznie niejako przekonać się, że pierwsze reakcje związane były z tym, jak bardzo moje serce i jego myśli odbiegały od Bożego spojrzenia na rzeczywistość. Stąd brało się znużenie, zasypianie, zdenerwowanie, ocenianie jakichś części jako niepotrzebnych czy wręcz nielogicznych. Zrozumiałam również, dlaczego trudno jest tak po prostu przeczytać Biblię. Czytanie jej to spotkanie, a nie lektura. To spotkanie z Kimś, kto jest jednak zupełnie inny niż my sami. Z Kimś, kto myśli inaczej, ma inne priorytety, mówi innym językiem, i naprawdę w całości przekracza nas w sposób niewyobrażalny. I choć jest On równocześnie maksymalnie uniżony i otwarty na bycie z nami, to jednak my potrzebujemy czasu i cierpliwości, aby nawiązanie choćby nici porozumienia było możliwe.

 

Chciałabym podzielić się moim świadectwem zwłaszcza z tymi, którzy może nie mają umiejętności szukania znaczeń słów, nie potrafią badać języków oryginalnych… Z tymi, którzy może czują się znużeni zaglądaniem do Bożego Słowa, bądź znudzeni, czy zniechęceni… Warto wytrwać! Jeśli z jakichś przyczyn ciągle na nowo podejmuje się wysiłek otwierania Biblii, może być to bardziej działanie Pana Boga niż nasze własne, bo to On pierwszy nas umiłował i to On przede wszystkim chce spotykać się z nami w Swoim Słowie. Wystarczy po prostu czytać i dać się Mu poprowadzić!

 

Tekst powstał dla franciszkańskiego kwartalnika „Wypłyń na głębię”

Kronika Boże Narodzenie

Kronika Boże Narodzenie

W owym czasie wyszło rozporządzenie cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym świecie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Podążali więc wszyscy, aby dać się zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna.

+ Drodzy Przyjaciele,

 

czas, który – wiadomo – leci jak szalony, znów doleciał do kolejnego Bożego Narodzenia (no, obecnie została mu jeszcze ostatnia prosta). Tradycyjnie, chcemy opowiedzieć o tym co dzieje się u nas, dziękując Wam bardzo za całoroczne wsparcie.

 

Jako że Biblia bardziej jest stanem egzystencjalnym niż minionym wydarzeniem, i dla nas wyszły rozporządzenia na mocy których podążałyśmy, aby dać się zapisać. Żeńskie zakony klauzurowe na całym świecie zostały wezwane przez Papieża Franciszka (i tu mylna byłaby analogia z cezarem Augustem), do utworzenia Federacji czyli do zrzeszenia się, według swoich regionów i prowincji. Celem tej operacji jest utworzenie struktur, które mogą wzmocnić samorządność sióstr, zwiększyć ich odpowiedzialność za kształt i funkcjonowanie wspólnot, wymagają transparentności zarządzania oraz formacji, a także zapewniają wsparcie dla wspólnot mających problem z wydolnością formacyjną lub finansową. W ramach naszej warszawskiej prowincji powstaną dwie Federacje, a my, czyli Sucha Huta, póki co wejdziemy w skład tej, którą wybierze nasz klasztor macierzysty (same bowiem posiadamy status klasztoru nieautonomicznego.

 

Jednak i precyzyjnie na suchohuckim poletku wyszły rozporządzenia i zmiany w zapisie. Nasi zakonni Przełożeni, na mocy papieskiej instrukcji Cor Orans, zmienili zarząd wspólnoty, mianując nową wikarię oraz formatorkę. W następstwie została też wybrana nowa zastępczyni wikarii oraz nastąpiły zmiany w urzędach (zmiany w przydziałach obowiązków). W tym celu każda z nas musiała wyjść z miejsca, w jakim była dotychczas i podążać do swego [nowego] miasta.

 

Ufamy, że zostałyśmy zapisane w towarzystwie Józefa z Galilei, razem z jego żoną, a naszą siostrą Maryją, która była brzemienna. I w tej brzemienności cała nadzieja, aczkolwiek niezła była z tego chryja, jak się mówi po śląsku; znaczy się – dynamiczna historia.

 

Poza wydarzeniami o charakterze ogólnoświatowym i administracyjnym, na naszym skromnym podwórku dochodziło do zdarzeń lokalnych z zakresu życia codziennego. Zrobiłyśmy generalny remont Betanii czyli domku kontenerowego dla gości. Udało się też przeprowadzić remont domowej oczyszczalni ścieków i zadośćuczynić nowym przepisom prawa. Nasze konie, psy oraz kot niejednokrotnie przechodziły akcje rewitalizacyjne dzięki zaprzyjaźnionym weterynarzom. Nasza formacja przechodziła remont dzięki odpowiednim specjalistom. Siostra nowicjuszka złożyła śluby czasowe (zgodnie z nowym rozporządzeniem, na trzy lata) i osiągnęła status profeski czasowej. Estetyka chóru wzniosła się na wyższy poziom, dzięki rzeźbiarzom którzy wykonali zaprojektowaną przez nas rzeźbę Maryi. Przy czym nie tyle chodzi o estetykę, co o relacje – „nasza” Maryja wygląda na panią w słusznym wieku i rozmiarach, krzepka, starszawa i silna. Siedząca w sposób zapraszający do rozmowy i wyrażający gotowość udzielenia wsparcia. Ponadto nie omijają nas grypy, sprzątanie i trudności na modlitwie. Wśród plag egipskich zdarzają się też i oazy wytchnienia, w czerwcu miałyśmy sesję formacyjną z zakresu antropologii z ks. Grzegorzem Strzelczykiem, a we wrześniu rekolekcje poprowadzili dla nas o. Hasso Beyer oraz s. Joanna ze Wspólnot Chemin Neuf. W obydwu tych przypadkach, ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela naszego. Pod koniec roku przeżywamy trud sytuacji w naszej archidiecezji, modląc się o obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym, przynoszące nadzieję i zadośćuczynienie pokrzywdzonym.

 

OBŁÓCZYNY

OBŁÓCZYNY

I oto rozpoczął się w naszym chórze zakonnym obrzęd obłóczyn wewnętrznych. Jego „wewnętrzność” polega na tym, że odbywa się w gronie samej Wspólnoty, nie towarzyszy mu ani ksiądz, ani goście. Przewodniczy mu Przeorysza.

Jest to intymne wydarzenie, w uprzywilejowany sposób dla Siostry otrzymującej habit, jednak w dużej mierze dla całej Wspólnoty. Chociaż wszystko odbywa się zgodnie z ustaloną ceremonią, poszczególne formuły, gesty i słowa nabierają indywidualnego, osobistego charakteru. Za każdym razem jest to żywy dialog, realnie coś ustanawiający i zmieniający w rzeczywistości. To nie jest teatr pary aktorów i kilku widzów.

W trakcie ceremonii nasza Przełożona pytała Siostrę: Najdroższa córko, o co nas prosisz? Każde ze słów jest tu znaczące. Przełożona zwraca się do kogoś, kto jest ważny dla Wspólnoty. Nie jest to kolejna „sztuka na liście obecności” lecz konkretna osoba, wnosząca swoje obdarowania (i obciążenia). Jest dla Wspólnoty cenna taka jaka jest. Szczególnie w relacji wobec formatorek pozostaje w pewien sposób córką, kimś młodszym, zaproszonym do procesu wychowania i wzrostu. Nie da się tego uniknąć w najbardziej siostrzanej i demokratycznej Wspólnocie. Nie jest to przejaw pomniejszania (czy poniżania), lecz ważny (i normalny) etap zakonnego dojrzewania. Za kilka lat, „córka” stanie się „siostrą” w pełnoprawnym i partnerskim znaczeniu tego słowa.

Bohaterka obłóczyn prosi nas, całą Wspólnotę. Chociaż zajmują się nią głównie Mistrzyni Nowicjatu oraz Przełożona, to każda z wieczystych profesek musi osobiście ustosunkować się do tej prośby (realnie dzieje się to dwa miesiące wcześniej, podczas Kapituły), w konsekwencji – każda ponosi odpowiedzialność za udzieloną zgodę i wyraża gotowość uczestniczenia w radościach i trudach wzrastania nowej osoby w zakonnym środowisku.

Prośba oblekanej Siostry dotyczy dopuszczenia do karmelitańskiego sposobu życia i jego uczenia. Ów sposób życia ma wymiar – nazwijmy go – uniwersalny, wspólny dla całego Karmelu jak i wymiar specyficzny dla konkretnej, karmelitańskiej wspólnoty. W całym Karmelu uczymy się naśladować Chrystusa, żyć według rad ewangelicznych (czystości, ubóstwa i posłuszeństwa), dążymy do zjednoczenia z Bogiem… Jednak w każdej ze wspólnot dokonuje się to w nieco inny, niepowtarzalny sposób, decydujący o klimacie danego domu, stający się jego znakiem rozpoznawczym. Obydwu wymiarów potrzeba się nauczyć. Siostra, która składa prośbę, w pewnym stopniu wie już, czego może się spodziewać, wie o co prosi. Przeszła już kilka etapów formacji (pobyt na furcie, aspiranturę, postulat), co w sumie zajęło jej ponad dwa lata. Ciągle jednak sporo będzie do odkrycia… Siostra prosi także wszystkie siostry o wspieranie jej na tej drodze, o uczenie praw siostrzanej miłości.

W czasie ceremonii, Siostra otrzymuje pełny habit naszego Zakonu (tunikę, pas, różaniec, welon, tokę, szkaplerz, welon komunijny, płaszcz). Dary te symbolizują konkretną rzeczywistość, która przywoływana jest w czasie poszczególnych modlitw, np. szkaplerz przyjmuje się jako rękojmie opieki i miłości Maryi i jako znak tajemnicy, która ma się [w siostrze] dokonać.

Na koniec ceremonii, Przełożona ogłasza imię, które odtąd Siostra będzie nosić. Doświadczamy, że imię to naprawdę ma znaczenie, staje się proroctwem dla danej osoby. Jest ontycznie z nią związane, tak iż nadanie go nie wiąże się z „wymyślaniem” lecz z odkryciem tego, co jest. Żeby jednak nie ulecieć zbyt wysoko na fali mistycznych dywagacji, z nowym imieniem wiążą się wspólnotowe rozrywki. Nie mają one miejsca w czasie samej ceremonii (o klimacie poważnym i wzruszającym), lecz toczą się przez kilka wcześniejszych tygodni. Wspólnota zgaduje jak mogłaby nazywać się kolejna siostra i „na wesoło” zgłasza swoje propozycje, np. s. Brunchilda od Zdrowej Żywności. Im dziwaczniejsze, tym lepsze. Fakty są takie, że poza oblekaną Siostrą, Przełożoną oraz Mistrzynią Nowicjatu nikt nie zna prawdziwego imienia do czasu ogłoszeniago w czasie wewnętrznych obłóczyn.

Po obłóczynowej ceremonii miałyśmy wspólną kolację, był to czas świętowania, przeżywania wspólnej radości, dzielenia się przeżyciami, słuchania „nowej” Siostry.

Następnego dnia przed południem miały miejsce tzw. obłóczyny zewnętrzne, dokonujące się w obecności osób z zewnątrz. Ogniskują się wokół mszy św. obłóczynowej. W naszym przypadku przewodniczył jej o. Piotr, karmelita bosy, Delegat Ojca Prowincjała. Obecni byli zaproszeni goście – najbliższa rodzina „nowej” Siostry. W czasie mszy przeprowadziłyśmy tradycyjny obrzęd sypania płatków kwiatów na „nową” Siostrę. Siostra położyła się krzyżem pośrodku chóru, była przykryta welonem i płaszczem. Wspólnota śpiewała O Stworzycielu Duchu przyjdź, a Przełożona sypała płatki. Był to kolejny ważny moment – symbol złożenia w grobie (kwiaty symbolizują grudy ziemi, a płaszcz zakonny staje się całunem); to symboliczne oddanie faktu, że Siostra odchodzi ze świata, pragnąc żyć z Bogiem. I zarazem jest to symbol zmartwychwstania – Siostra podnosi się z ziemi, wstaje, idzie do Wspólnoty, ściska każdą ze swoich sióstr, płatki kwiatów stają się znakiem zakwitającego życia.

Staramy się, aby świętowanie obłóczyn (tak w wymiarze wewnątrz Wspólnoty jak i wśród gości) miało charakter radosny lecz dość skromny. Z istoty swojej jest to cicha uroczystość, stanowiąca preludium do wydarzeń bardziej znamiennych: składania ślubów czasowych, aż wreszcie – złożenia profesji wieczystej. (A po profesji wieczystej okazuje się, że to ona była dopiero wstępem do realnego życia zakonnego. Tak więc z czasem zaciera się różnica pomiędzy początkującymi a zaawansowanymi).

 

EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

Człowiek nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego (Gaudium et spes, 24). Ale jeśli nawet udział poszczególnej osoby we wspólnocie, nie zasługuje na to, żeby powiedzieć o niej „umie żyć dla drugich” – nawet wówczas jest prawdą, że ta osoba jest w tej wspólnocie i dla tej wspólnoty ważna ze względu na to, że jest – i kim jest. Chociaż wówczas ujawnia się to przede wszystkim poprzez cierpienie (por. A. Froissard, Rozmowy z Janem Pawłem II).

Kiedy stajemy wobec osoby trudnej, inaczej myślącej zdajemy egzamin duchowej dojrzałości. Nie jest to egzamin łatwy. Różnica zdań, inny sposób myślenia, może czasem i upór drugiej strony wyprowadza nas z równowagi. Doświadczamy pokusy wycofania się i zamknięcia na dialog, bądź zaatakowania. Jednak unikanie dialogu, niepodejmowanie wysiłku w dialogu zubaża nas – rozwijamy się słabo, tracimy smak życia. We wszystkich bowiem trudnych sytuacjach, w których doświadczamy różnicy zdań, czyli jakiejś „próby” dialogu – chodzi nie tylko o zdanie egzaminu z wiedzy, inteligencji, spostrzegawczości – chodzi równocześnie o egzamin z miłości do człowieka.

Różnica zdań, odmienność przekonań nigdy nie zwalnia nas z egzaminu z miłości do człowieka. Kiedy napotykamy różnicę zdań, inny sposób myślenia powinno nas to mobilizować do lepszego przedstawienia swojego zdania, do pogłębienia wiedzy, aby w sposób prostszy i bardziej zrozumiały dla odbiorcy wyrazić siebie. Jeśli uda się nam w taki sposób popatrzyć na trudny dialog odkrywamy, że on rzeczywiście służy pogłębieniu, mobilizuje, ugruntowuje w nas dojrzałość przekonań i motywacji, i dla nas samych jest darem. Jeżeli natomiast wchodzimy w postawę zamknięcia lub agresji niestety pozbawiamy się tego dobra. Stąd może się w nas rodzić przygnębienie, zniechęcenie, utrata smaku życia. W godności osoby jest głęboko zakorzenione pragnienie zdawania – a nie oblewania – egzaminu z miłości do człowieka, bo to MIŁOŚĆ OŻYWIA OSOBĘ! W dialogu możemy nie zdać egzaminu z wiedzy, inteligencji, sprytu, ale zdać egzamin z miłości – i to napełnia pocieszeniem. Możemy też zdać egzamin z wiedzy, inteligencji, sprytu, ale nie zdać egzaminu z miłości – i to daje do myślenia.

Powodowani pragnieniem dialogu, ożywionego jedynie umiłowaniem prawdy (…) nie wykluczamy z niego nikogo, ani tych, którzy rozwijając wspaniałe przymioty umysłu ludzkiego, nie uznają jeszcze jego Twórcy, ani tych, którzy przeciwstawiają się Kościołowi i prześladują go w różny sposób. Ponieważ Bóg Ojciec jest początkiem i celem wszystkich ludzi, wszyscy jesteśmy powołani, aby być braćmi. I dlatego na podstawie tego samego powołania ludzkiego i Bożego możemy i powinniśmy bez gwałtu, bez podstępu, w prawdziwym pokoju współpracować ze sobą nad budową świata (Gaudium et spes, 92; podkrl. własne).